sobota, 23 kwietnia 2016

Pierwszy raz 1/2

***

Dwie małe fasolki, powoli rosły w brzuchu matki. 
Trzymałem twoją malutką rączkę, gdy po raz pierwszy byłem zdolny wyczuć czyjąś obecność. Wiedziałem, że "to coś" jest lub zostanie dla mnie kimś ważnym. Moje malutkie całko przy każdym ruchu ocierało się o twoje, a ja wtedy czułem się o wiele spokojniej, lecz gdy nadchodził ten czas, kiedy nagle robiło się cicho, a przestrzeń wokół nas się nie ruszała - musiałem działać. Kopałem ścianę nóżkami, by znów poczuć ruch i wiedzieć, że na pewno nic nam nie grozi. Nic tobie nie grozi. Uśmiechałem się w myślach, gdy miałem już pewność. 

***

Słyszałem płacz, dochodzący z kołyski obok. Z ciekawością i obawą, próbowałem choć minimalnie unieść główkę, by spojrzeć czy nic się tobie nie dzieje. Choć moje ruchy były bardzo ograniczone, mogłem ujrzeć jak mama bierze cie na ręce, by po chwili uspokoić. Więc nic ci nie grozi. Mogłem znów się uśmiechnąć. 

***

- Billy - Wyszczerzyłem ząbki, biorąc malutką dłoń w swoją. Siedzieliśmy naprzeciw siebie,  a ja po raz kolejny próbowałem cię namówić, byś w końcu przemówił po raz pierwszy. W czasie, gdy ja uczyłem się już układania zdań, ty nadal gaworzyłeś - Powiedz coś, dla mnie - Wymamrotałem, wbijając swoje duże, brązowe tęczówki w twoje. Skrzywiłeś się, próbując coś z siebie wydusić. 
- T..To.. Tomi - Wyszeptałeś, przyglądając się mojej twarzy. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, przytulając twoje wątłe ciało. 
Twoim pierwszym słowem, było moje imię - nigdy nie byłem bardziej szczęśliwy.

***

- Tomi! - Usłyszawszy twój krzyk, momentalnie przybiegłem na pomoc, pozostawiając swój dwukołowiec na ziemi. Siedziałeś skulony, roztrzęsiony i rozpłakany na ziemi, otulając małą rączkom swoje kolano. Schyliłem się, przyglądając ranie. Twój rower leżał obok, obity mocnym upadkiem na beton. Delikatnie odsunąłem twą rączkę i pamiętając co zawsze robi mama w takiej sytuacji - instynktownie zacząłem dmuchać w zranione miejsce. Gdy się uspokoiłeś, wysłałeś mi swój uśmiech, odwzajemniłem go jeszcze szerszym. 

***

Stanąłem przed tobą, krzyżując ręce na piersi. Dwoje chłopców, którzy jeszcze nie całą minutę temu, z brutalnością ściskali twoją bladą skórę - nagle się uspokoiło. Zilustrowali mnie, po chwili popychając w bok. Wyszlochałeś, by mnie zostawili. Ale ja nie miałem zamiaru się poddawać, wiedząc, że tych dwoje skrzywdziło mojego braciszka. Z całą wściekłością, którą w sobie kumulowałem - zaatakowałem. Poczułem się dumnie, gdy zrozumiałem, że właśnie pobiłem dwóch starszych od siebie kolesi. Twój wzrok wyrażał wtedy więcej, niż jakiekolwiek słowo. Byłeś ze mnie dumny, a ja zapragnąłem, byś patrzył tak na mnie zawsze. Przytuliłeś mnie, a ja zareagowałem na to uśmiechem.


***

- Tomi? - Zapytałeś cicho, siedząc na skraju łóżka. Przeniosłem swój wzrok znad laptopa, obdarzając cię bladym uśmiechem. Byłeś smutny, co spowodowało, że niemal momentalnie znalazłem się obok, biorąc - jak zawsze - twoją dłoń. 
- Co się dzieje?
- Dlaczego nigdy nie mam szansy kogoś poznać? - Wymamrotałeś, spoglądając na mnie spod kaskady ciemnych rzęs. I mógłbym przysiąc, że przyjemny dreszcz przeszedł przez całe moje ciało. Spuściłeś głowę, gładząc delikatnie opuszkiem palca wytatuowane cyfry na mojej dłoni. - A gdy już się pojawią, to ranią. 
- Ale czego chcesz, Billy? - Zapytałem cicho, próbując jakoś zrozumieć to, co właśnie czujesz. Bo to, co czułem ja.. tego to nawet nie da się zrozumieć. Moje oczy wyrażały więcej czułości, niż każdy inny gest. Powoli zamknąłeś powieki, niepewnie przybliżając się do mojej twarzy. Twoje usta drżały - a ja nie wiadomo dlaczego, nie mogłem oderwać od nich wzroku. Umarłem i zmartwychwstałem, gdy poczułem, jak delikatnie muskasz moje wargi, by po chwili zatopić się w pewniejszym pocałunku - a ja, nie myśląc logicznie, poddałem się. 
Gdy znów mogłem złapać powietrze, ty uśmiechałeś się do mnie niepewnie,  a ja.. nie mogłem nie odpowiedzieć tym samym. 

***

Zaciskałem pięści, próbując pohamować swój gniew. Stałeś cały w skowronkach, spoglądając ukradkiem na wysokiego, starszego szatyna, który z delikatnością obejmował twoje ramiona. 
- Tomi - Zacząłeś spokojnie, gdy mnie po raz drugi przeszedł elektryzujący dreszcz. Spojrzałem na ciebie pytająco - To jest Marvin. Mój.. chłopak.  
Nie będę kłamał, mój świat właśnie w tej chwili się zatrzymał, by niedługo później wybuchnąć. 
Ale nie mogłem się nie uśmiechnąć, widząc, jak bardzo jesteś szczęśliwy. 

***

Patrzyłeś na mnie wzrokiem, który po prostu i jedynie przepraszał. Marvin właśnie kończył pakować twoją ostatnią już walizkę, do waszego auta. Podszedłeś niepewnie, nie spuszczając nawet na moment swojego wzroku. Pomimo, że był to jeden z najgorszych dni w moim życiu, zapamiętałem go jako jeden z najlepszych, a wszystko przez dwa słowa, które mi wyszeptałeś, gdy zatopiłeś się w moich ramionach. 
- Kocham Cię. 
Wyszczerzyłem się. 

***

Uśmiechałem się zawsze, gdy tylko byłeś obok i gdy tylko cię widziałem.
Tylko nie teraz. Nie gdy mknę w ciemną, deszczową noc do waszego domu, łamiąc przy okazji z osiem przepisów drogowych i połowa z nich pewnie dotyczyłaby zbyt szybkiej jazdy. Ale nie mogłem inaczej. Gdy zadzwoniłeś i ze szlochem wyszeptałeś, jak bardzo mnie w tej chwili potrzebujesz - musiałem ruszyć. Pojawić się jak najszybciej. 
Zaparkowałem przed waszym cholernym domem, od razu biegnąc do szklanych drzwi wejściowych. A gdy klamka nawet nie raczyła drgnąć - bez większego namysłu, uderzyłem.

Byłem przy każdym twoim "pierwszym razie", Billy. 
Gdy pierwszy raz poczułeś, że nie jesteś sam. 
Gdy pierwszy raz zacząłeś płakać. 
Gdy pierwszy raz wypowiedziałeś jakieś słowo.
Gdy pierwszy raz jechałeś na rowerze.
Gdy pierwszy raz ktoś ci dokuczył.
Gdy pierwszy raz kogoś pocałowałeś.
Gdy pierwszy raz kogoś pokochałeś. 
Ale nigdy, przenigdy nie chciałem być przy twoim pierwszym i ostatnim razie. 

Trzymałem cię w ramionach, gdy twój oddech stawał się coraz płytszy. Już nawet nie patrzyłeś na mnie. Trzymałeś moją dłoń. Byłeś zakrwawiony, a twoje łzy utworzyły czarne smugi na bladych policzkach. Siniaki pokrywały całe ciało, a ja nie mogłem powstrzymać łez, które momentalnie zaczęły wypływać z moich oczu. Nie mogłem uwierzyć w to co widzę. W to, co właśnie się działo.
A ty? A ty.. jedynie ostatnimi siłami spojrzałeś na mnie, wysyłając swój blady uśmiech, by w końcu wydać z siebie ostatni wydech. 
Twój ostatni wydech, był moim pierwszym razem.
Pierwszy raz ujrzałem, jak najważniejsza osoba w moim życiu umiera.
Pierwszy raz ktoś umarł w moich ramionach.
Pierwszy raz, nie uśmiecham się, widząc twoją twarz. Jakbyś po prostu spał..
.. i już nigdy więcej się nie obudził..
Żegnaj, najukochańszy.
Witaj, zemsto. 

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Trzeci dom po lewej.

***

- Spierdalaj! - Jego krzyk, rozniósł się jak echo w pustym pomieszczeniu. Przestraszona dziewczyna, o włosach w  kolorze porannego słońca bez wyrazu przyjęła ostre słowa swojej - jeszcze nie tak dawno - największej miłości. Niestety, uczucie ulotniło się tak samo szybko, jak pojawiło jego prawdziwe oblicze..
 Lazurowe oczy krążyły po pokoju, starając się nie ujrzeć zaciętego spojrzenia opitego mężczyzny, które uparcie śledziło jej rozbiegane tęczówki. Bez słowa chwycił dłoń dziewczyny, która jeszcze nie całą minutę temu próbowała delikatnie zaprowadzić bruneta do łóżka. Bez namysłu wykręcił ją do tyłu, przez co blondynka wydała z siebie głośny pisk bólu. Bez najmniejszych uczuć, delikatnie się przybliżył, ani na chwilę nie zmieniając mimiki twarzy. - Nie dotykaj mnie! - Ścisnął zęby, szepcząc i owiewając alkoholowym oddechem twarz kobiety. Skrzywiła się mimowolnie, powstrzymując od głośnego płaczu. - Suka. Po co pchałaś się do mojego życia?! - Krzyknął, szarpiąc mocniej jej chudą dłoń. Nie powstrzymując już łez, pozwoliła by parę popłynęło przez jej zaróżowione policzki. 
- Sam mi na to pozwoliłeś, Tom  - Burknęła pod nosem, kierując swoje spojrzenie na jego czekoladowe tęczówki. Te oczy, które jeszcze nie tak dawno tak bardzo kochała, te oczy dla których oddałaby życie....
 Oczy, które teraz patrzą na nią, jak na najobrzydliwsze i największe zło tego świata. Nie mogła tego dłużej wytrzymać, nie dało się. Nabrała powietrza, spuszczając swoją  głowę. - Chciałeś, bym pomogła Ci zapomnieć, a teraz nazywasz mnie suką? Dwa dni temu mnie kochałeś, a teraz nienawidzisz? 
- Miłość - Ironiczny i histeryczny śmiech dotarł do jej uszu, nim poczuła dwa palce które pchały jej głowę w górę. Znów spojrzała w TE tęczówki. - Nie wiem co to miłość, rozumiesz? Nigdy bym Cię nie pokochał. Nigdy. Jestem z kamienia, złotko.
- Szkoda, że jeszcze nie dawno mówiłeś co innego.
- Jesteś kobietą - Westchnął, puściwszy jej zdrętwiałą już rękę, którą od razu zaczęła delikatnie rozmasowywać drugą dłonią. Brunet podszedł do okna, odpalając papierosa. Bez głębszego namysłu, podeszła do  - o dziwo - spokojnego chłopaka. Zaciągnął się dymem. - Łatwo was przekabacić, chodzące z was szmaty, każda da, jeżeli tylko masz ładną buźkę. Myślisz, że jesteś w czymś lepsza od innych? - Uśmiechnął się ironicznie. - Lepiej tak nie myśl. Wszystkie jesteście takimi samymi dziwkami. Tak skarbie. Jesteś dziwką. - Westchnął, znów przenosząc swój zamglony wzrok na panoramę miasta. Nie spodziewał się jednak, że po niedługiej chwili oberwie soczyście w policzek. 
- Jesteś cholernym egoistom, Tom. Nie wiem kto Cię tak skrzywdził, ale nie dziwię mu się - I nim zdążył zareagować, smukłe ciało dziewczyny już zniknęło zza ogromnymi drzwiami z ciemnego drewna. Tak ciemnego, jak jego serce.

*

Gdy rano, zbudził mnie dźwięk mojego cholernego telefonu, miałem bardzo dużą ochotę rzucić nim o ścianę,  a najlepiej zapomnieć później kupić sobie nowy. Ale mimo wielkiej niechęci, odebrałem, nie sprawdzając nawet kto dzwoni,  a z resztą.. co z tego? I tak bym nie ujrzał kto.. moje oczy odmawiały posłuszeństwa w dużym stopniu. Przykładając telefon do ucha i mrucząc ciche 'Hallo?' rzuciłem się z powrotem na miękkie posłanie. 

- Bill? - Usłyszałem głos po drugiej stronie, odmruknąłem jedynie ciche potwierdzenie, na powrót zamykając swoje śpiące oczy. Jednak usłyszawszy imię mojego bliźniaka, momentalnie się zbudziłem. wyskakując z miękkiego łóżka. 
- Powtórz - Rozkazałem, bardziej skupiając się na rozmówcy. 
- Tom.. Cię potrzebuje - I tyle potrzebowałem ja. 

*

Opierając się o śnieżnobiałą ścianę, zjechał w dół by po chwili znaleźć się na podłodze. Z resztą, tam było jego miejsce. Nie był już człowiekiem.. sam nie wie czym się stał.
 Resztkami sił opadł torsem na kafelki i skuliwszy się jak bezbronna dziewczynka, próbował uspokoić swoje łamiące się coraz bardziej serce, chociaż.. czy w ogóle miał jeszcze serce? A może ono już dawno zamieniło się w lód? Nawet nie spostrzegł, gdy ktoś schylał się nad jego ciałem. Chłopak przykucnął obok, biorąc (już i tak dziwnie chudą) dłoń bruneta w swoją.

- Tom, co ty ze sobą zrobiłeś? - Zapytał ze smutkiem, nie mogąc oderwać wzroku od tego ciała bez duszy, którym stał się jego najlepszy przyjaciel. Bez namysłu chwycił jego ramiona, zamykając w niedźwiedzim uścisku. - Ile to już? 
- Pięć lat - Wymruczał cicho, zarzuciwszy ręce na szyję szatyna. - Pięć cholernie długich lat. Wyjechał tak  naglę i do dziś nie poznałem odpowiedzi, dlaczego? Dlaczego mnie zostawił? Dlaczego tego chciał? Dlaczego mi to zrobił? 
- Dlaczego sam sie o to nie zapytasz?
- Nie mogę.
- Dlaczego? - Powtórzył po raz kolejny. 
- Bo on o mnie zapomniał, a ja go potrzebuje - Westchnął, odpychając się od przyjaciela i z trudem, ale jednak podnosząc. - Andreas, on uciekł ode mnie, rozumiesz? On nie chciał być przy mnie, więc po co mam go do tego zmuszać? - Zapytał spokojnie, spoglądając w zielone oczy, by po chwili parsknąć sarkastycznym śmiechem. - Co go to obchodzi, że jestem wrakiem człowieka? Że nie potrafię normalnie funkcjonować, że nawet nie zjadłem od dawna niczego normalnego? Co go to interesuje? Mógłbym tu upić się na śmierć, a on by o tym nie wiedział. 
- A pomyślałeś nad tym.. - Szepnął, podnosząc się by spojrzeć przyjacielowi prosto w smutne oczy. - Że ty też o niczym nie wiesz. Nie wiesz, a może to on już dawno upił się na śmierć, a to ty po prostu o tym nie wiesz? 

*

Kierowałem się  do - jeszcze parę lat temu - naszego domu, już rozmyślając plan co powiem mojemu bratu, gdy tylko ujrzę jego - najpewniej - pewny siebie wyraz twarzy. Zmięknę, rzucę się mu na szyję, później uderzę w policzek i zacznę histeryzować, dlaczego nie raczył nawet zadzwonić, albo chociaż.. chociaż udawać, że się mną interesuje. Boże, Bill, jesteś jak baba!
Szybko wytarłem oko, pod którym znalazła się niechciana łza i skręcając na skrzyżowaniu, by  po chwili wjechać na posesję trzeciego domu po lewej  i mógłbym się założyć, że przy każdym metrze bliżej celu, moje serce było o pięć bić szybsze. Zejdę na zawał, przysięgam! 
Wychodząc z auta, czułem się tak zdenerwowany, jak nigdy w moim życiu. Nawet gdy otwierałem kolekcję Louis'a Vuittion! A to dopiero był stres!
Klucz, który od tych pięciu lat z godnością zajmował jedno z miejsc przy moim bryloczku dalej pasował idealnie. Bez zbędnych ceregieli, wszedłem do środka, próbując jakoś znaleźć wzrokiem mojego brata. Ale nie było go tu. Nie fatygując się, by ściągnąć buty, ostrożnie skierowałem się do salonu, gdzie jedynie przywitały mnie puste butelki po różnego rodzaju alkoholu. Do wyboru, do koloru! Cicho wzdychając, w końcu usłyszałem jakieś odgłosy w głębi pomieszczenia. 
Nigdy, przenigdy nie pomyślałbym nawet, że mój starszy o dziesięć minut brat będzie płakał, wtulony w swojego najlepszego przyjaciela i majaczył, jak bardzo kocha swojego bliźniaka i jak bardzo żałuje, że to właśnie jego pokochał tą "prawdziwą i szczerą miłością". 

- Żałujesz? - Zapytałem cicho, na co momentalnie zareagował, odwracając się w moim kierunku. Byłem w niemałym szoku, wyglądał.. jak przeleżałe ciasto!  Dalej słodki i przystojny, a  zarazem wysuszony jak anorektyk! Wbiłem swój wzrok  w jego tęczówki, te identyczne tęczówki, które tak bardzo.. kocham.
Dobra, przyznaję się! Jestem słaby jeżeli chodzi o jego osobę! Nie wytrzymałem!
Rzuciłem mu się na szyję, by chwilę później bez opamiętania zacząć swój dziki płacz, który starałem się zdusić w zagłębieniu jego szyi. Delikatnie głaskał moje plecy, a ja znów poczułem się tak dobrze.. to było moje miejsce na tym świecie, a ja głupi  z niego uciekałem. 
-  Tęskniłem.. 
- A ja? - Zapytał cicho, nie oczekując odpowiedzi. - Ja tęskniłem.. kochałem... wariowałem. Nie odchodź już, błagam. Nie chce więcej tej całej szopki, chce Ciebie tu, teraz i zawsze.
- Zostaję, Tommy - Zamruczałem zapłakany, delikatnie muskając jego nadal pełne wargi. 

"Od miłości się nie ucieka, do miłości się biegnie."

*