piątek, 28 kwietnia 2017

Nauczyciel 6/?

*

Od początku dnia jedyne miejsca, w których przebywałem na przerwach, to biblioteka szkolna i słynna, opuszczona męska toaleta na parterze, która swym smrodem zabiłaby nawet najgorszego na świecie skunksa. Dawałem radę przesiedzieć w tym miejscu te cholerne dziesięć minut tylko wtedy, gdy przy nosie trzymałem zapachową chusteczkę higieniczną, obficie popsikaną moją ulubioną wodą toaletową. Przysięgam, że od siedzenia na tych zakurzonych płytkach, miałem uczucie, że właśnie nabawiłem się jakiejś nowej odmiany wilczka i grzybicy w jednym. 
Być może ta historia o tym, iż nawet sprzątaczki mają strach przed tym smrodem tutaj, to prawda?  
Zresztą nieważne. Istotne jest jedynie to, że ja mam swój schron, może nie za milion dolarów, ale jakiś jest. 
Zapewne się teraz zastanawiacie, dlaczego to wszystko i co ten czarny głupek odwala? 
No cóż, sam nie wiem. Moja pewność siebie ostatnimi tygodniami spadła do ostatecznej ostateczności, po raz pierwszy w całym moich życiu. Nie miałem zielonego pojęcia, co tak dokładnie mi się działo, a może miałem? 
Tom od tego feralnego spotkania nie raczył się więcej do mnie odezwać, poza tematami czysto szkolnymi, odwołując nawet te kółka językowe na ostatniej lekcji! Jakby najzwyczajniej w świecie starał się dać mi do zrozumienia, że po prostu nie ma ochoty na moją osobę. Nigdy więcej. 
No tak, wszystko jasne, ale dlaczego?! 
I jak można nie chcieć się zadawać ze mną! 
Czułem bezsilność, a to ukryte od ludzi miejsce dostarczało mi uczucia bezpieczeństwa w tej placówce. Bo może ktoś się dowiedział i dlatego jest jak jest? 
Drgnąłem, usłyszawszy cichy szczęk otwieranych drzwi. Ktoś jednak tu przychodził? I to z własnej, niewymuszonej woli? Niezła depresja. Tupot odbijanych o podłogę trampek roznosił się po opuszczonej łazience. Zmęczony oparłem się o brudne kafelki, starając oddychać najciszej, jak tylko potrafiłem. Było to trudnym zadaniem, chociażby z racji, że to mnie najczęściej w towarzystwie roznosiła adrenalina. Ledwo co radziłem sobie z nieodzywaniem się do innych, przysięgam. Na miejscu Sary już dawno zadzwoniłbym po policje, psychologa, psychiatrę i zarezerwowałbym miejsce w jednym z ośrodków w moim mieście. 
Zresztą, o wilku mowa... 

- Bill? – Niepewny, dziewczęcy szept dostał się do moich kanałów usznych. Nie miałem odwagi odezwać się, podnieść wzroku albo chociaż zamruczeć. Nic. Dalej w agonii przyglądałem się podeszwie mojego lewego buta. Jezu, schowaj choć raz swoją zasraną dumę i chociaż spróbuj pozwolić sobie pomóc! To twoja przyjaciółka, ty tępa czarna pało! 
Westchnąłem siarczyście, podnosząc smutne spojrzenie na brunetkę. Miała zmarszczone brwi, a dolna warga zniknęła pod jej zgryzem - jak zawsze, gdy tylko się denerwowała. Nie do wiary, jak wiele szczegółów o tej istotce jest mi znajoma. Czyli jednak nie jestem aż takim egoistą? 
- Co się stało, głupku? - Przykucnęła obok mojego trupiego ciała, delikatnie gładząc spięte barki. Zrzuciłem główkę na jej ramię. 
- Nie mam bladego pojęcia, Sara - wymruczałem, wciągając zapach jej miętowego szamponu. - To wszystko takie dziwne. 
- Co jest dziwne? - Dopytała, poprawiając się tak, bym mógł ułożyć się na jej wygodnych udach. Zrobiłem to z chęcią, czując po chwili, jak długie paznokcie dziewczyny miło głaszczą skórę mojej farbowanej czupryny. Nigdy nie czułem się tak szczęśliwy, że ją mam. Pora chyba zacząć doceniać więcej osób, aniżeli tylko siebie, Bill. 
- Chociażby to, że siedzimy razem w zaśmierdłej, opuszczonej toalecie na parterze. 
- Przynajmniej razem - zachichotała. Właściwie  bardzo lubiłem jej dźwięczny śmiech. Sara miała idealny głos. Może gdyby coś z nim zrobiła, udałoby się jej dorównać mojemu. Bo co jak co, ale śpiewać umiałem... niesamowicie. - Jesteś strasznie smutny ostatnio, nie przypominasz już mojego wkurzającego Trumpera. 
- Bo on gdzieś mi samemu umknął. 


Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, gdy do sali wparował Kaulitz w rozpuszczonych włosach. Znaczy, miał parę spiętych kosmyków u samej góry, tworzących coś na kształt małego koczka, ale cała reszta gęstą falą spływała na rozbudowane plecy. 
Spływała jak mi ślina z ust. Był IDEALNY! Przysięgam! Zwariowałem już w pierwszej sekundzie, razem z resztą dziewczyn z klasy. Sara chwyciła moją dłoń, wysyłając mi słodki uśmiech, na który momentalnie również odpowiedziałem, szczerząc swoje bialutkie ząbki. Starałem się ostatnio jak najwięcej czasu spędzać z przyjaciółką, nawet jako-tako opowiedziałem brunetce o co chodzi. 
W sumie sama zrozumiała i od tego czasu na każdej lekcji języka niemieckiego dodaje mi otuchy,  w czasie mojej ,,walki z zauroczeniem’’. Jedynym brakującym elementem jej twierdzenia to fakt, iż byłem na niby-randce z Tomem. Także do końca platonicznym uczuciem niestety nie mogłem tego nazwać. Nauczyciel przysiadł do swojego tronu, przyglądając się nam uważnie. Miałem nawet uczucie, że na mnie zatrzymał wzrok dłużej! To normalne? Jezu, nie chcę znów wmawiać sobie jakiś nieistniejących bzdur. Staram się przecież wyleczyć z cholernego narcyzmu! Chociaż pomogłaby mi wiedza, co tak strasznie zniechęciło profesorka do mnie. Może bym zrozumiał. 
Tak, przyznaję się, ta sytuacja wysysała moje myśli do ostatniej kropli. Nigdy nie zostałem odrzucony. Nigdy. To ja byłem łamaczem serc, nie na odwrót. 
Więc, dlaczego Kaulitz? Co chcesz przede mną ukryć? 

- A jednak pedałek zmienił nastawienie! - Usłyszałem za sobą. 
Ten głos mógłbym rozpoznać wszędzie, a zwłaszcza w ciemnej uliczce, gdy jakiś niewiadomy ktoś starał się ukatrupić mnie na amen - Oskar. Dostrzegłem go. Siedział w  ostatniej ławce, razem z tym swoim posłusznym polskim pieskiem-dresikiem. Zielone tęczówki uważnie mnie ilustrowały, a dokładniej dłoń, która dalej szczelnie była przylepiona do Sary. Nawet nie pomyślałbym, że sam Tom w tej jakże dziwnej chwili, ruszy do naszej ławki, wyrażając swoją zagadkową miną coś na kształt... obrzydzenia? Odrzucenia? Smutku? 
Kim się brzydził? Mną? 
Kto go odrzucił? To on odrzucił mnie. 
Czemu jest smutny? 

- Zamknij jadaczkę psie - zawarczałem, podnosząc się z miejsca w tym samym momencie, co pieprzony nacjonalista. - To nie twoja sprawa, do cholery. Nie twój interes i nie twoje życie! 
- Ależ jasne, że też gram w nim ważną rolę - uśmiechnął się cwanie, podchodząc bliżej mojej osoby. Ta lekcja stała się miejscem, w którym zaraz może nastąpić niezła bójka. 
I mimo wszystko to ja przegram siłowo. Choć teraz postaram się wywalczyć swoje słownie. 
To dlatego zawsze zarzucają mi ten tępy frazeologizm o sraniu wyżej niż dupę mam? 
No dobra, może teraz powoli na zbyt dziwne tory wchodzę. Czemu zawsze tak dużo muszę myśleć? Nie dość, że połowę moich myśli zajmuję ja sam na przemian z naszym ukochanym nauczycielem, to jeszcze jest ich tak dużo, że sam powoli nie potrafię dokładnie się do tego wszystkiego dostosować. 
- To moja decyzja, czy pozwolę być ci z kobietą od nas. Tacy jak ty nie mają prawa nawet ich dotknąć - kolejny duży krok do przodu. Niemal wystarczyłoby się pochylić, a jego nos otarłby się o mój własny. Zdecydowanie powoli moja bezpieczna przestrzeń się burzyła. Czułem, jak Sara opiera się o moje plecy, delikatnie je głaszcząc, by w ten sposób okazać swoje wsparcie. Gdzie w tym wszystkim jest Tom? Przecież to on ma prawo tutaj na najwięcej, a jedynie co mogłem czuć, to jego rażące spojrzenie na moim ciele. O co, do kurwy, mu chodziło? 
- Kozłowski, siadaj albo ja wezmę sytuację w swoje ręce i skończysz z pałą i bez pały w jednym. - O, a jednak odzyskał mowę! Z i bez? Da się tak? Zmarszczyłem brwi, choć gdy dotarł do mnie sens jego słów... Aua! Sama myśl o tym boli! Bo kastracja musi boleć, tak? 
A więc wszystko jasne co w ogóle robił tutaj ten cholerny brunet. Poprawiał Niemca - no cóż, brawo? Nic z resztą w tej sytuacji dziwnego. 
- No już, lepiej nie karz mi się więcej powtarzać. 
Naburmuszony z powrotem wrócił na swoje miejsce, nie odrywając tego spojrzenia zabijaki od mojej osoby choć na moment. Dlaczego mam uczucie, że gdybym umarł w młodym wieku, to on byłby tego sprawcą? Chyba lepiej niech zacznie zbierać na operację rekonstrukcji prącia, idiota! 
- Widzimy się na dodatkowych, Trumper - wymruczał, nim znów nie wrócił do tego ulubionego miejsca nauczycieli. - Dzisiaj. 
Czekaj, czekaj... ŻE CO?! 


- Nie mam ochoty tam iść - dlaczego nagle tak bardzo zdziwiły Enson moje słowa? No wiem, najczęściej to ja biegłem do sali tych cholernych zajęć, ale nie teraz i nie po tym wszystkim! Do tego, dlaczego? Odwołał je, bo niby nie mógł więcej pozwalać sobie na tak długie siedzenie w budzie. Nagle po jednej takiej głupiej sytuacji zachciało mu się na powrót kazać mi zostawać o czterdzieści pięć minut dłużej? Co on w ogóle sobie myśli? Że mam czas na takie pierdoły? Już bym wolał pójść do kosmetyczki, niż znów przesiedzieć parędziesiąt minut w czystej nudzie – na rozmowę nie ma co liczyć. - No co? 
- Nie myślałam, że kiedykolwiek usłyszę takie stwierdzenie z twoich ust. 
- Ostatnio zaskakiwanie to moja specjalność. 
- Udało mi się zauważyć - uśmiechnęła się słodko, wracając do pisania notatki w zeszycie. - Nie martw się, szybko się przyzwyczaję. 
- Ale o co może chodzić? 
- Chce pewnie pogadać o tej sytuacji, ewentualnie cię opieprzy. To chyba najgorsza możliwość. 
- Nie uważam, by była taka zła – najgorsza, to rozmowa o tym, co było. Westchnąłem, przenosząc rozkojarzony wzrok na zegar ścienny. Ile zostało? 
Dzwonek. 

*

Kto się nie spodziewał, że jeszcze pojawi się rozdział Nauczyciela?
Ja! Ale jest, o dziwo, po takim czasie.
Niestety, dalej pozostaje zawieszone... może nie na długo?
Pozdrawiam!

!!!BETA: IZABELA SKLEPIŃSKA!!! - DZIĘKUJĘ KOCHANA❤
*

niedziela, 5 marca 2017

As Young As We Are

*

Love is all we got
Love is all we got and we want it all

*

Stał pod przejrzystym oknem, opierając się całym kruchym ciałem o ciężki parapet. Zimna poświata księżyca delikatnie i z czułością okalała jego idealnie piękną twarz; od zarumienionych delikatnym różem policzków, aż po niepewne spojrzenie czekoladowych oczu. Malinowe usta ściśnięte zostały w wąską linię, a kruczoczarne włosy pozostawiły wielki nieład na głowie. Był piękny, w każdym calu i w każdym ułożeniu jego idealnego ciała.
Rozmyślał nad czymś z niepewnością wymalowaną na twarzy. Blondyn, stojący po drugiej stronie ogromnego apartamentu, jedynie przyglądał się chłopakowi, ze strachem myśląc o kolejnym swoim ruchu. Nie chciał przerywać czarnemu, a zarazem pragnął już go otulić, by tym sposobem odebrać mu te nieprzyjemne myśli, które właśnie w tej chwili nawiedzały jego głowę.
Zamiast tego wszystkiego; po prostu patrzył. Patrzył uważnie, jak młody mężczyzna kreśli jakieś bezsensowne wzorki na cienkiej tafli szkła, chroniącej go od mroźnego powietrza zza okna. Mimo stresu dredziarz postanowił zrobić parę niepewnych kroków w głąb. Brązowooki nawet nie drgnął, choć mógłby przysiąc, iż poczuł już jego obecność. Blondyn zbliżył się wystarczająco, by oprzeć swoje silne ramiona po bokach chudego ciała. Oparł brodę o jego ramie, wtulając policzek w ciemne włosy.

- Znów myślisz o nas? - Wymruczał cicho; jakby niepewnie. Odpowiedzią na pytanie blondyna było jedynie ciche westchnięcie.

*

I'll try to down
all my feras in downtown
Are you down
are you with me?
I wanna fly
Play my cards
learn the rules
pay my dues
My world is spinning

*

Dredziarz ujął jego delikatną dłoń, prowadząc go w głąb ukrytego miejsca; dostępnego tylko dla nich. Z dala od blasku i fleszy, z dala od bliskich im osób; nie potrzebowali nikogo — tylko siebie.
Zwłaszcza dzisiaj; w ich dzień.
Niemal całą dobę jechał razem z Czarnym w aucie, chcąc dostać się do ich miejsca na tym świecie; domu dzieciństwa. I po dwunastu godzinach, nareszcie mogli się tam znaleźć.
Przed brami ogromnego lasu, gdzie paręnaście lat temu rozpoczęła się ich nienormalna miłość. Blondyn zatrzymał muzyka, by po przelotnym i czystym jak łza pocałunku, związać oczy wokalisty i zakryć możliwość wczesnego poznania przygotowanej przez niego niespodzianki. Zbyt bardzo się starał, by cokolwiek poszło nie po jego myśli. Chwycił po raz kolejny bladą dłoń, kierując się wraz ze swoją drugą połówką w przód.

- Proszę, zaufaj mi — Wyszeptał cicho, gdy czarnowłosy niepewnie stawiał każdy swój następny krok. Niestety, dresiarz nie mógł pozwolić sobie na żadne opóźnienie tempa. Nie dziś. - Bądź pewny swego, dobrze wiesz; nie skrzywdzę cię.
Delikatna dłoń mocniej zacisnęła się na jego, dodając otuchy. Westchnął szczęśliwy, gdy jego ukochany znów szedł tak, jak wcześniej; gdy chustą nie odebrano mu jednego z najważniejszych zmysłów.

*

I've been on earth
So many times
I've seen it all
I'm alright
You tell me things
I wanna hear
So let us die

*

Ceglany domek, ukryty w głębi ogromnego lasu stał i wyglądał tak samo, jak tego dnia, gdy razem z ich ojcem go wybudowali. Nikt, prócz ich dwóch i głowy rodziny nie wiedział, gdzie ich mała budowla się znajduję. Dredziarz jednak go odnalazł, po tych niemal dziesięciu latach i tym razem zadbał o niego z niezwykłą czułością, ozdobiwszy go w niemal każdym najmniejszym milimetrze.
Nikt inny nie wiedział tak dobrze, co najbardziej kocha ta krucha osóbka, która teraz ufnie podążała za nim prosto do celu. Dlatego też zadbał o to, by wszystko było idealne; jak jego druga połówka sama w sobie. Białe cegiełki zostały odmalowane, a brudne ściany pokryły kwiaty w różnej wielkości i z różnego gatunku, przez co w środku roznosił się piękny zapach ich pomieszanych ze sobą woni.
Postarał się jak nigdy; ale było warto. Dobrze wiedział, jak Bill wyobrażał sobie ten dzień; musiał sprostać jego oczekiwaniom — choćby nie wiem co.
Zatrzymał ich, niepewnie zbliżając się do swojego ukochanego, ten znów uśmiechnął się blado, gdy poczuł ciepłe powietrze wydychane z ust swojego kochanka. Jego zarumieniona twarz była piękna, zatrzymywała dech w piersiach. Był idealny w każdym calu, ale blondyn wiedział jedno; mimo wszystko i wszystkich, ten anioł należał do niego. Otulił go w talii, przyciągając z delikatnością do siebie i powoli wchodząc do okwieconego pomieszczenia.

*

I don’t fear
Something new
something real
pop my bubble

*

- Billy — Zaczął cicho; martwił się, jakoby słowa miały zniszczyć ten piękny klimat. - Wiesz, że kocham Cię ponad wszystko i wszystkich. Wiesz, że dla Ciebie mógłbym umrzeć, zginąć w piekle, przynieść Ci księżyc, słońce i wszystkie gwiazdy. Mógłbym ponieść każdą karę, by tobie nie spadł ani jeden włosek w tej kochanej, roztapiżonej główki — Uśmiechnął się słodko, delikatnie rozwiązując materiał na oczach swojego ukochanego. - Wiesz o tym, prawda? - Pokiwał twierdząco głową, ale blondyna to nie uraziło; dobrze wiedział, że takie chwile zawsze doprowadzają do guli w jego gardle. - Jestem przy tobie od zawsze, w każdej chwili twojego życia. Znam Cię, jak nikt nigdy nie pozna, żyjemy od ponad siedmiu lat w naszej zakazanej bajce, i wiesz co braciszku? - Pozwolił, by materiał upadł na podłogę, a on sam mógł w końcu ujrzeć te najpiękniejsze na świecie tęczówki, tak bardzo podobne do jego własnych; a zarazem tak inne i wyjątkowe jak żadne. Rozbiegany wzrok czarnowłosego rozbawił go, lecz nie mógł pozwolić sobie na utratę czujności i powagi; nie chciał, by bliźniak wziął to wszystko za żarty. Trzymając jedną ręką dłoń czarnowłosego, drugą odszukiwał w tylnej kieszonce małego pudełeczka. - Nie chce pozwolić kiedykolwiek i komukolwiek, by mógł Cię dotknąć tak jak ja. Nigdy. - Bliźniak pozwolił sobie uronić jedną łzę, którą dziedziarz otarł delikatnym pocałunkiem. Niepewnie wyciągnął swoją drugą dłoń, w której już spoczywało małe, zamszowe pudełeczko. Wokalista wgapił się w nie, nie mogąc uwierzyć, co właśnie się dzieje. Brunet z zastygniętym na ustach szczerym grymasem otworzył je, ukazując przed jego oczami dwie piękne, srebrne obrączki z wygrawerowanymi w środku napisami „Gemeinsam In die Nacht". Roztrzęsioną dłonią wyjął jedną, nakierowując ją do tej bladej, którą nieustannie ukrywał w swojej i która teraz zastygła w bezruchu, na tej samej wielkości, na której ją chwilę temu puścił.
- Bill, pozwolisz mi na to? Zostaniesz ze mną na zawsze? Będziesz mój? - Ciche pytanie rozległo się z hukiem w zamyślonej głowie czarnowłosego, niepohamowane łzy rozpoczęły lecieć strumieniami z zaróżowionych policzków, ale ten zdawał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi, będąc skupionym tym, co działo się przed jego oczami.
Blondyn chciał właśnie złączyć ich uczucie tym, o czym zawsze marzył. Zakończyć w ten sposób ich życie na psią łapę i przekreślić każdą możliwość ucieczki, stemplując to wszystko jednym, jedynym i ogromnym słowem; PRZYSIĘGA. Byli na to gotowi?
Tom zdawał się więcej aniżeli tylko pewien, a on? Zachichotał pod nosem, wyrywając bliźniaka z jakieś niejasnej melancholii. Jak to miał zrozumieć?
- Jakim prawem jeszcze pytasz Tom? - Wyszczerzył się, zarzucając na szyję blondyna.

*

I want it
You want it
We want it
As young as we are

*

- Nie mam najmniejszych wątpliwości, że zawsze będziemy o siebie walczyć Tom — Szepnął, kładąc swoją dłoń na tej, która zacisnęła się na jego brzuchu, gdy blondyn delikatnie go objął. Teraz lodowy blask księżyca odbijał się od srebrnej ozdoby na ich palcach. Najważniejszej rzeczy, którą posiadali i najpiękniejszym dowodem ich uczucia. - W końcu obaj powiedzieliśmy tak.
Dredziarz uśmiechnął się, obróciwszy swojego ukochanego o sto osiemdziesiąt stopni i bez pohamowania wbijając swoje stęsknione wargi w jego.

*

środa, 15 lutego 2017

Do pięciu razy sztuka.


Pamiętasz ten dzień, gdy ujrzałeś mnie po raz pierwszy?
Centrum Berlina, rok 1938.

*

-Pokój o numerze trzysta, trzecie piętro, łazienka do sprzątnięcia — powtórzyłem sobie zanotowane w głowie polecenie i pomknąłem do wskazanego przez „kochanego” szefa miejsca. Nienawidziłem swojej pracy, jak nigdy dotąd, a cóż mogłem poradzić? Musieliśmy z rodziną uciekać z kochanej Warszawy, gdy nasze państwo już niestety nie mogło sobie poradzić na tle innych, i gdzie wylądowaliśmy? No cóż, ja w Niemczech. Chciałbym się dowiedzieć, gdzie znalazła się reszta...
Westchnąłem, otworzywszy drzwi do małżeńskiego apartamentu i bez głębszego namysłu wparowałem do środka, nie licząc, że spotkam na łóżku półnagiego faceta, a obok niego nagą, długonogą kobietę, która właśnie naciągała na siebie czarną garsonkę. Ekshibicjoniści, czy co, do kurki wodnej? - Przepraszam, ja tylko do...
- Drugie drzwi od lewej — mruknął niewzruszony brunet, powoli wstając z łóżka, a ja, nie mówiąc już ani słowa więcej, pomknąłem do wcześniej wymienionego miejsca, choć najchętniej odpyskowałbym „Skoro tu pracuje, to chyba wiem, gdzie znajduje się ta zakichana łazienka, a ty, jak już kogoś wzywasz do siebie, to może, chociaż się ubierz?!”, ale nie znajduje się już w ojczyźnie i nie będę ryzykować, skoro nienawiść do Polaków jest tutaj nadzwyczaj wielka. - Postaraj się, laluniu -usłyszałem za sobą, nim drzwi apartamentu zamknęły się z cichym hukiem.

*

Albo ten, gdy ujrzałeś mnie po raz drugi?
Przedmieście Berlina, 1939.

*

Byłem zły. Nie, stop. Byłem wkurwiony, jakim prawem ten niemiecki buc w ogóle wtrąca się w MOJE życie?! W MÓJ wygląd?! Rozumiem, jest moim szefem, ale nie zapłaci mi za to, że obetnę moje piękne, kruczoczarne włosy, a nawet jeżeli, to są one tak bezcenne, że nie spłaciłby tego do końca swojego żywota, a może nawet dłużej! Czy ja żyję właśnie w średniowieczu? Mam może jeszcze zrobić sobie takie „śliczne” włosy jak on? Jeż jakiś czy jak to inaczej kurwa nazwać?

- Ej, mała! - Usłyszałem za sobą głos, który kompletnie zignorowałem. Kroczyłem zdenerwowanym krokiem przez park, do mojego małego mieszkanka, które chwilowo jestem zmuszony dzielić z trzema kobietami. Wszystko świetnie, gdyby nie ten fakt, że wole mężczyzn, a ta upierdliwa Linda nie może, choć na chwilę przestać gapić się na mój tyłek! Westchnąłem niepohamowanie, ogarniając z twarzy niesforne kosmyki, gdy ktoś nagle rzucił się na mnie od tyłu, przygniatając potężnym cielskiem do gruntu, przez co porządnie oberwałem w brodę i przez chwilę nawet nie potrafiłem się odezwać, słuchając jazgotania jakiegoś Niemca za mną. Ktoś mi już kiedyś mówił, żeby się nie stawiać, gdy znów mnie pomylą z kobietą i wtedy powinni sobie dać spokój, bez obicia mojej buźki. Ten ktoś w końcu raczył wstać, ciągnąc mnie do góry razem ze sobą. - Wiedziałem, że Niemki mają męskie rysy twarzy, ale nie, że aż tak...
- Bo jestem facetem, jełopie! - Warknąłem, gdy nie mogłem już po prostu spokojnie tego wszystkiego słuchać. Facet się zamachnął, jakby chciał już rozkwasić mój nos, ale nie dałem się, nabierając powietrza. - Żartujesz sobie? Będziesz bił swego? Jesteś tu takim samym wyrzutkiem jak ja i jeszcze chcesz niszczyć swoich? Taki z ciebie Polak?
- Jakim prawem właśnie mnie pouczasz? - Burknął z ogniem w oczach, przygniatając mi kark w mocnym uścisku.
- Rusek nie powie na Ruska, Niemiec nie powie na Niemca, ale Polak zabije Polaka, gdyby tylko coś z tego miał - Plunąłem mu w twarz, a gdy ten raczył mnie puścić, wziąłem nogi za pas i pobiegłem tak szybko, jak nigdy w moim życiu, w pięć minut znajdując się już pod blokiem mieszkalnym. Wszystko byłoby dobrze, gdybym nie dobił nagle i niespostrzeżenie do czyjegoś twardego torsu. Niestety, spojrzawszy w górę, dostrzegłem tego, którego widziałem niemal nagiego w łóżku.
- Bardzo Pana przepraszam — Szepnąłem cicho, moim łamanym niemieckim, odsuwając się od bruneta ze skruchą w oczach. Błagam, tylko nie powiedz nic nikomu! Wiem, że wy potraficie być bardzo, ale to bardzo źli, gdy taki robaczek jak ja was dotknie, ale to nie było specjalnie, Panie ,,Wielkie-Mięśnie"!
- Pogiąłeś mi koszule — Mruknął, głaszcząc ubranie w tym miejscu, gdzie z pełnym rozpędem dobiłem twarzą. - Uważaj tu, Polaczku, jeżeli chcesz jeszcze trochę pobyć. - I odszedł.

*

Bądź trzeci?
Drugi koniec Berlina, rok 1941.

Nie wiem, co wykańczało mnie bardziej. 
Ciągłe zmiany lokum, gdyż żaden najemca nie chciał przyjmować w swe progi Polaków, czy może praca, w której szef starał zabić mnie potokiem obowiązków. 
Albo wyrzuty sumienia? Zamiast walczyć za ojczyznę, ja siedzę u atakujących na garnuszku... należę do tchórzostwa i przyznaję się do tego bez bólu, a każdy dzień jest gorszy od poprzedniego. Strach wysysał ze mnie resztki sił. Kładąc się spać nie wiedziałem czy będzie mi dane obudzić się w spokoju.. bo skąd mogłem wiedzieć, czy nagle tak bez niczego, nie dorwią mnie i nie wywiozą?
Nie spodziewałem się, że stanie się to tak szybko i nie wiedziałem, że dostanę się w ręce właśnie tego człowieka. Tego, którego spotkałem już dwa razy w życiu. 

- Jak masz na imię? - Warknął bezlitośnie rwiąc mnie za włosy, wyciągając z siłą z mieszkania... - Jesteś Żydem?
- A wyglądam na niego? - Odpyskowałem, próbując się choć trochę wyrwać, ale zamiast zamierzonego efektu, dostałem z otwartej dłoni w blady policzek. Zapiekło.
- Grzeczniej kurwa, bo nie ręczę już za siebie  - Dało się zauważyć. Poczułem łzy w oczach, to mój koniec? Zacisnąłem zęby do bólu, słysząc cichy zgrzyt. Bezradność, strach, przepaść, moje życie właśnie znalazło się w niej...
- Jestem mieszańcem krwi Polskiej i Niemieckiej. Na imię mi Bill. Bill Trumper.

*

A czwarty? 
Warszawa, rok 1943.

Wylądowałem w ojczyźnie, dokładniej powiedziawszy -  byłem budowlańcem.
Noszenie cegieł na moich wychudzonych plecach było codziennością, taką jak zmęczenie czy strach. Strzelanki odbywały się niemal codziennie.... Strażnik, bądź oficer  prostu przychodził, wybierał kogo chciał i... i bum. Już tego człowieka nie było. Zostawiwszy po nim tylko ciało na twardym gruncie. 
Ile razy już sam umierałem ze strachu, że ja będę następny... nawet tego nie zliczę. Choć mogłem poczuć lekką sympatię niemieckiego strażnika do mnie. Być może to przez fakt, że potrafiłem język?
A może powód był inny?  
Niestety, po naszej grupie rozeszła się plotka, że zmieniają staruszka na młodszego oficera.
Jakie było moje zdziwienie, gdy nowy oficer Thomas Kaulitz był tym faciem od łóżka, koszuli i mojego cierpienia. Nienawidziłem go, tak bardzo... jak nigdy nikogo. 

- Ty, ty i... - jego palec powodował w moją stronę.
Lecz gdy wbił wzrok w moje błagalne, brązowe tęczówki, zatrzymał się i zrobił coś, czego nigdy bym się nie spodziewał. Odpuścił. Cofnął swe słowa, odchodząc od naszej grupy.

*

Piąte... było strachem i wdzięcznością w jednym.
Pawiak, rok 1944.

Znajdowałem się tu dopiero jeden dzień.
Jeden dzień, a omal nie zostałem zabity, pobity i zgwałcony.
Czy to było oznaką mojego powoli zbliżającego się końca? Bo tak właśnie się czułem. Byłem słaby, wygłodzony i okropny. Wyglądem przypominałem chodzącą śmierć, choć pracowałem na najwyższych obrotach; by nie zginąć. Strach był moim codziennym towarzyszem.
Cały dzień mogłem słyszeć szepty innych więźniów, którzy z zaangażowaniem mówili coś o "nocnych łowach", które wypadały właśnie dzisiejszego mroku. Nie miałem odwagi zapytać o więcej informacji na ten temat, po prostu; bałem się. W porównaniu do tych umięśnionych buców, ja byłem tyczką. Z resztą, przekonałem się sam na własnej skórze o czym była mowa.
Spałem. W parę osób na jednym łóżku, ale spałem, gdy naglę mogłem poczuć czyiś gwałtowny dotyk na ciele. Strach sparaliżował mnie całego; właśnie nadszedł mój czas?
Nawet nie zauważyłem, gdy jeden z Urków porwał mnie na dwór, gwałtownie zatykając usta.
- Nie wiem czy mnie pamiętasz, malutki - Szepnął, ściągając ze mnie pasiaste spodnie. Dociskał mnie do ściany baraku, nie pozwoliwszy nawet na spokojny oddech. Wiedziałem, co właśnie miało nadejść. Wiedziałem to dobrze, a nie miałem siły się bronić. Z cieknącymi z oczu łzami; milczałem. - To ja. Ten, któremu odważyłeś się tak bezczelnie pyskować - Zbliżył swoją twarz do mojego ucha, liżąc je. Poczułem obrzydzenie, które rozeszło się po całym moim ciele. Śmierdział; jak praktycznie każdy tutaj. Zakwiczałem do jego dłoni, bojąc się każdego ruchu. Ścisnął ją mocniej, powoli ściągając i swój dolny ubiór. - Tym razem już nie pozwolę ci uciec - Dodał, odwracając mnie chaotycznie, tyłem do siebie. Uderzyłem nosem o drewno, czując jak powoli lepka krew spływa z jego dziurek. Zamknąłem oczy, czekając na najgorsze. W oddali mogłem usłyszeć wycie jakiejś syreny i głos tego, co zniszczył moje życie. Zacisnąłem powieki mocniej, czując jak coś rozrywa moje szczupłe ciało od środka.

Bolało. Bolało niemiłosiernie. Gdy tylko podniosłem powieki, ujrzałem tego oficera. Stał nade mną, zaciskając pięści. Nie wiem która była godzina, nie wiem ile już tak leżałem. Bałem się spojrzeć w dół, bałem się ujrzeć co ktoś ze mną zrobił. Klęknąłeś przy mnie, wzdychając głośno. Dopiero teraz mogłem zauważyć, że znajdowałem się w jakimś pomieszczeniu.

- Powiem tak - Zaczął spokojnie, opierając się rękoma o łóżko, na którym chwilowo leżałem. Wbiłem przestraszone spojrzenie w jego oczy, nie bardzo rozumiejąc co się dzieje. - Jak się czujesz?
- Gdzie jestem? - Zapytałem cicho, bez odwagi. Bałem się.
- Nieładnie tak ignorować tego, co ktoś do ciebie mówi, wiesz? Mama cię tego nie nauczyła? - Zadrwił, podnosząc się na proste nogi. Dopiero teraz mogłem zauważyć, że nie ma na sobie obowiązkowego munduru. - Jesteś w moim domu. Nie pytaj, dlaczego cię tu zabrałem; sam tego nie wiem. Skurwiel, z którym cię przyłapałem już nie żyje. Nigdy, nigdy w całym moim życiu nie widziałem jeszcze tak perfidnego gwałtu,a przecież stacjonuje już na tym stanowisku od rozpoczęcia wojny. No ale, jak to można tak z nieprzytomnym człowiekiem? - Skrzywił się.
- Nic z tego nie pamiętam - Szepnąłem, opuściwszy czarną czuprynę. Mogłem poczuć zapach kwiatów z mych włosów, zostałem umyty?
- Nic dziwnego, mocno oberwałeś, gdy zastrzeliłem tego chuja. Nie brałem pod uwagi faktu, że wtedy sam upadniesz.
- Ale... - Wymruczałem, skrobiąc skórę na nadgarstkach paznokciami. - ale co zdążył...
- Nic. Nic nie zdążył zrobić. Od dawna planowałem cię stamtąd wyciągnąć, Bill...

*

To wszystko było pokręcone, Tom. Wszystko nie miało sensu, a jednak. 
Twoja miłość wyrodziła się nie wiadomo kiedy; moja nie wiadomo jak. 


Berlin, rok 1950.

Usiadłem na twoich kolanach, gdy czytałeś najnowsze wydanie jakiegoś czasopisma. Objąłeś mnie pewnie w talii, przyciągając jeszcze bliżej siebie. Uśmiechnąłem się słodko, całując twój zarośnięty policzek, ty zaś odwdzięczyłeś się tym samym, miziając mnie nosem. Cicho wzdychając, odłożyłeś gazetę, skupiając całą swoją uwagę na mnie; aż mogłem poczuć czerwone od zażenowania policzki.

- No co jest? - Zapytałeś, gdy ja z opuszczoną głową bawiłem się twoją dłonią. - O czym chcesz mi powiedzieć?
- Jakim cudem to wszystko się stało?
- O czym mówisz?
- O naszej miłości, Tommy - Wyszeptałem, patrząc ci w oczy. - Opowiadałem ostatnio naszą historię Glen i wiesz co ona stwierdziła? Że było to najbardziej bezsensowne co w życiu usłyszała. I ma rację, jak można zakochać się po pięciu spotkaniach? - Przekręciłeś głowę na bok, kręcąc nią z niedowierzaniem. Podniosłeś się, razem ze mną i podszedłeś do naszej kanapy, siadając na niej. Chwyciłeś mnie za dłoń, splatając nasze palce razem i ucałowałeś ramię.
- Nie zakochałem się w tobie po pięciu spotkaniach, Bill. Przychodziłem do hotelu w którym pracowałeś każdego dnia, przez ponad rok. Po prostu nie należę do romantyków, nie miałem odwagi podejść i zgadać, byłem uważany bardziej za heteroseksualnego seksoholika, a nie geja, wiesz? Musiałem taki być, robiłem wszystko, by mój ojciec był ze mnie dumny. Nie wiesz, jak bardzo cierpiałem, gdy musiałem wtedy wytargać cię z twojego domu. Nie wiesz, co czułem, gdy przy robotnikach ujrzałem ciebie, nie wiesz, jak się starałem, byś nagle znalazł się na Pawiaku, gdyż było mi tam łatwiej cię wyciągnąć, a na koniec nie wiesz, ile przeszedłem, by mi się to udało. Poznałem już wcześniej każde twoje dane i pod pretekstem sprawdzenia twojej zdolności intelektualnej, nabrałem innych, że chcę tylko dlatego cię na chwilę wyciągnąć z pod tej ludzkiej nędzy w obozie. Cudem było, że pojawiłem się tam właśnie w takiej chwili.
- Więc... więc to ma jednak sens?
- Owszem, ma - Uśmiechnąłeś się szczerze, całując moje czoło. - Każda Historia ma sens, gdy tylko uzupełnisz to, co nie zostało dopowiedziane.

*

Wiem, takie trochę pomieszane...
ale dodaję, bo mi się w miarę podoba;)