niedziela, 2 października 2016

Nauczyciel 5/?

***


Rozejrzałem się z dokładnością w każdą stronę, choćbym właśnie miał w zamiarze przejść przez pasy... wiecie co? Nikogo nie było.
Dopiero gdy mój wzrok wylądował troszeczkę... niżej. Dostrzec mogłem małego chłopczyka, o jasnoniebieskich tęczówkach, które świetnie można było dostrzec, na tle gęstych włosów w kolorze ciemnego brązu. Na oko, mógłbym obstawić, iż niedawno dopiero ukończył szósty rok życia. Choć szczerze nienawidziłem dzieci, pozwoliłem sobie na jeden, z moich milszych uśmiechów.


- Zgubiłeś się, mały?
- Nie jestem mały — Odpyskował, krzyżując ramiona na piersi. Zmrużyłem oczy. Mały knypek podchodzi pod mój dom, nie wiadomo po co i dlaczego, a do tego ma zamiar na mnie warczeć? Odetchnąłem głośno, wbijając wzrok w to dziecko, stojące na mojej posesji. Nie denerwuj się, Billy. Bo będzie to widoczne, gdy w końcu zawita u Ciebie...


- Dobry Wieczór, Bill — Tom. Stał za tym dzieciakiem, ubrany całkowicie inaczej, niż zwykle w tym swoim profesjonalnym garniturku nauczyciela. Spodnie, dość szerokie w udach i odrobinę zwężone na umięśnionych, choć szczupłych łydkach. Bluzka zarzucona na torsie miała specjalne, ozdobne dziury, a swoje włosy — z resztą, jak zwykle — spiął. Uśmiechnąłem się promiennie do niego. Wyglądał jak typowy, dwudziestoparolatek. Jedyna rzecz, która mi tu przeszkadzała, to... to dziecko!
A co, jeżeli to jego syn? Może on ma żonę? Obrączki co prawda nie posiada... ale nigdy nie wiadomo! - Wybacz, że jest nas dwóch — Posłał mi krzywy, trochę niezadowolony uśmieszek. - Tobias, przywitaj się grzecznie.

***


Moje sushi zeszło na drugi plan, tak jak każda inna rzecz, którą sobie na dzisiejszy wieczór z nauczycielem zaplanowałem. Już nie było mowy o wspólnym posiłku, po którym przenieślibyśmy się do ukrytego pokoju mojej matki, na piętrze. Chyba dalej myśli, że o nim nie wiem, iże tylko ona tam od czasu do czasu chodzi, by móc obejrzeć swoje ukochane seriale na całych i ogromnych, osiemdziesięciu calach i w pełnym spokoju. A jednak jej niedoczekanie.
Także, przenieślibyśmy się do pokoju, znalazłbym jakiś horror, bo to jedyny sposób, by bezprawnie jakoś się do niego zbliżyć, a potem wszystko potoczyłoby się samemu...
jednak mój plan padł.
I tak oto spędzam, mój wymarzony wieczór, siedząc przy małym, kwadratowym stole w jadalni, grając z sześciolatkiem i dorosłym mężczyzną w Monopoly!
Od zawsze nienawidziłem tej gry i nawet słodkie, przepraszające uśmieszki Toma tutaj wiele nie potrafiły zdziałać. Nawet zacząłem już się zastanawiać, jak grzecznie i miło wyprosić moich gości!
Całe szczęście po dwóch godzinach ciągłego grania, młodemu powoli kleiły się oczy, a ja mogłem zauważyć nawet radosne iskierki u brodatego. Ułożywszy chłopaczka w swoich ramionach, zaniósł go do mojego pokoju, by pozwolić mu choć trochę wygodniej pospać. Ja w międzyczasie zdołałem sprzątnąć to cholerstwo, układając na stole naczynia do sushi, pałeczki, sos sojowy i oczywiście wasabi. Brunet pojawił się w miarę szybko, z wesołym uśmiechem na malinowych ustach.


***

- Dobrze, muszę przyznać ci rację — Westchnął radośnie, choć od dobrych parunastu minut walczył z utrzymaniem chińskich pałeczek w swojej męskiej dłoni. Dzisiejszego wieczoru już parę razy tłumaczyłem brodatemu, jak dokładnie je trzymać, a on dalej nie potrafił nawet podnieść jednego kawałka sushi z talerza na wyżej, niż pięć milimetrów.
Kręciłem z niedowierzaniem swoją czarną łepetyną, chichocząc cicho pod nosem. Ruszywszy szybkim krokiem do kuchni, po chwili już równie radośnie pożerał swą porcję — z małą pomocą widelca.
- W czym? - Mruknąłem, z pełną buzią. Wiem, że to tak nie wypada i w ogóle... ale ja po prostu tak bardzo kocham to jedzenie, że nie mogę się powstrzymać! Tom znów jedynie wyszczerzył do mnie ząbki, choć mi to wyglądało, jak usiłował zdusić atak śmiechu w jego wykonaniu...
- W tym, że to wcale nie takie łatwe.
- Dla mnie łatwe — Wzruszyłem ramionami, przyglądając się jego poczynaniu. Dostałem oczopląsu, ujrzawszy, jak dużo wasabi nasmarował na jedną, malutką część Nigiri. Boże, ja bym sobie spalił wszystkie kubki smakowe, jakbym, chociaż połowę tego czegoś włożył do buzi...
Niemal mnie zemdliło, gdy Tom zaś spokojnie przełknął cały kawałek. Jakim cudem? - Szybko się nauczysz.
- Najwyraźniej ty też masz coś w sobie z nauczyciela.

***

A jednak moje ciche marzenie dzisiejszego wieczoru się spełniło. Znaleźliśmy się w salce kinowej mojej matki, oglądając jakiś starszy horror. Być może nawet z naszego rocznika? W sumie nie sprawdzałem.
Nie potrafiłem nawet skupić się na filmie, gdyż dalej nie do końca wiedziałem, kim dla Toma był ten cały Tobias? Znaczy się, wiem, że nie powinno mnie to interesować, ale, jako że od zawsze byłem niezmiernie wścibskim człowiekiem, jak najbardziej chciałem dowiedzieć się jaką rolę to dziecko pełni w jego życiu!

- Czemu od paru minut ciągle tylko na mnie patrzysz? - Zapytał spokojnym głosem, odwróciwszy wzrok w moim kierunku. Ja znów spaliłem buraka, opuściwszy głowę w dół. Na moje dłonie.
W tej chwili w sumie były ciekawsze niż wszystko inne...
- Tak jakoś — Mruknąłem, wysławszy mu blady uśmiech, który niemal momentalnie został odwzajemniony. - Zastanawiam się, kim Tobias jest dla ciebie?
- To dlaczego po prostu nie zapytałeś? - Zapytał spokojnie, przekrzywiając głowę w jedną stronę. Wzruszyłem ramionami, krzywiąc się zawstydzony.
No tak, fakt. Po co patrzeć się jak głupi, czekając, aż sam mnie zauważy, jeżeli mogę po prostu i na spokojnie zapytać się jak jest? Zaśmiał się pod nosem, obróciwszy w moją stronę.
- Tobi jest moim siostrzeńcem. Przywiozła go do mnie na chwilę, gdyż obawiała się, że pewne jej kłopoty mogłyby zaszkodzić małemu, a jako iż mam swoje mieszkanie, w którym i tak całymi dniami siedzę sam, z chęcią mogłem zająć się jej synkiem. Nie wiedziałem tylko, kiedy dokładnie miała w zamiarze mi go podrzucić, dlatego właśnie wylądowałem u ciebie razem z nim. - Westchnął, kreśląc opuszkami palców małe wzorki na oparciu fotela. Był zdenerwowany? Ale dlaczego? - Nie mogłem oczywiście jej powiedzieć, że na dziś mam plany, a zarazem nie chciałem cię wystawić.
- Nic się przecież nie stało — Uśmiechnąłem się, choć czułem, jak moje policzki powoli przypominają dorodnego pomidorka.
Tak. Zgadza się. ZAWSTYDZIŁEM SIĘ.
Skoro nie chciał mnie „wystawić”, jak sam to ujął... to jego zdaniem, owo spotkanie jest randką?
Oderwałem wzrok od jego oczu dopiero wtedy, gdy poczułem delikatny dotyk na prawym policzku, a zaraz później muśnięcie moich warg kciukiem. Dotykał mnie. To dobrze? To źle?
Poczułem jak ślina, nagle nagromadziła się w moim gardle. Przełknąłem ją niezwykle powoli, by jakoś nie stracić kontaktu z jego dotykiem. To było miłe. Bardzo miłe.
- Piękne masz usta — Szepnął, a ja jedynie mogłem czuć jego wzrok na nich. Nie chciałem sprawdzać, czy mam racje. Twoje spojrzenie mnie paliło już teraz, co by było, gdybyś spojrzał w moje oczy? - Dziękuję — odpowiedziałem równie cicho, jakbym się bał... że ta bańka mydlana zaraz pęknie, a nas powita po raz kolejny smutna rzeczywistość. Malinowe usta brodatego wykrzywiły się w słodki uśmiech, jak powoli i nieśpiesznie zbliżał się do moich. Milimetry znikały... 
Zniknęły jak ta chwila.
Gdy płacz małego rozniósł się po pomieszczeniu, a Tom mimowolnie wybiegł  z niego, jakby gonił go terrorysta.
Piękne mam szczęście, nieprawdaż? 

***

Wena mnie nie lubi.
Szczęście także...
Przepraszam...

niedziela, 11 września 2016

2000 / 09 / 02

***

2000 / 09 / 02

Dzień po moich jedenastych urodzinach.

*

Dwudziestego sierpnia dwutysięcznego roku.
Moja mama otrzymała propozycję pracy w jednej, z najlepiej prosperujących firmach wydawniczych w Niemczech. Tego także dnia, wylądowaliśmy razem, u progu skromnego mieszkania, pełniącego ówcześnie rolę mojego nowego domu.
Byłem wtedy małym chłopczykiem, uwielbiającym bawić się, śmiać i chwalić swoim melodyjnym głosem w otoczeniu innych, roześmianych rówieśników. Nie miałem rodzeństwa, nie wiedziałem, co oznacza dzielenie się. Zawsze otrzymywałem to, co chciałem.
Nie wiedziałem i nigdy nie myślałem o tym, że mojej mamie może być trudno.
Czasami zastanawiam się, czy przebieg historii mojego życia nie jest przypadkiem słuszny.
Ale, zacznę może od początku?

*

— Billy, wstawaj do szkoły! — Głos mojej ukochanej matki, rozbudza mnie momentalnie z przyjemnego snu. Małymi piąstkami trę swoje oczka, próbując niezwykle powolutku je otworzyć. Minęła pierwsza noc w moim nowym domku. Podobał mi się. Widzę, jaka moja mamusia jest tutaj szczęśliwa. Uwielbiam jej uśmiech.
Pojawia się razem z nim w moich białych drzwiach, trzymając w zadbanej dłoni ubrania, które zapewne mam dziś założyć do nowej szkoły. Stara się, bym czuł się tutaj najlepiej, jak tylko to możliwe. Po co? Przecież z jej osobą wszędzie czuję się dobrze!
Nieśpiesznie czołgam się na materacu, starając dotrzeć do drabinki. Mamusia spełniła moje marzenie i zakupiła mi piętrowe łóżko. W tamtym domku nie mogłem go mieć, tłumaczyła, że mój pokoik jest dla niego za mały. Patrzę na nią, uśmiechając się słodko pod malutkim noskiem. Rodzicielka dzisiaj spięła swoje długie, blond włosy w piękny kłos, ułożony na lewy bok. Odziała się, także, w swą ukochaną, błękitną sukienkę, która idealnie współgrała z tęczówkami, w kolorze jasnego błękitu.
Podchodzi do mnie, kładąc ubrania na krzesełko obok biurka. — Ubierz się, kochanie.

*

Pamiętam każdą sekundę tego dnia. Każdą.
Pamiętam ubiór Simone, ułożenie mebli i innych detali, w moim jasnym, dziecięcym pokoju.
Pamiętam śpiew ptaków, który cicho roznosił się po pomieszczeniu, głos spikera w porannych wiadomościach, które moja matka tak bardzo lubiła oglądać. Opowiadał właśnie o giełdzie i jak niemożliwie wysoko wzrosło euro, w ciągu paru tygodni.
Pamiętam mój strach, przed szkołą, nauczycielkami, klasą.
Dlaczego tylko nie pamiętam tego, co było w tym dniu najważniejsze? Dlaczego nie udało mi się zauważyć tego, co powinienem był zauważyć?
Byłem przecież niemożliwe sprytnym dzieciakiem...
Więc, dlaczego?

*

Siedzę w aucie, spoglądając na miasto. Leipzig o poranku było dość ruchliwym miastem.
Ilustruje drzewa, kwiaty, ogrody, auta, ludzi, którzy przechadzali się na spacery ze swoimi pupilami. Sam zawsze chciałem mieć pieska, ale mamusia nigdy nie pozwoliła mi go mieć. Ma uczulenie na sierść od piesków i kotków. Ale obiecuje sobie, że gdy tylko dorosnę, w końcu zakupię pięknego, malutkiego buldoga.
Mą uwagę przykuwa dwójka starszych mężczyzn, którzy powoli szli w kierunku miastowej altany w parku. Trzymają się za rączki, a ich starcze twarze są niemal identyczne. Uśmiechają się do siebie nawzajem, a ich wzrok mówił, jak bardzo jeden kocha drugiego.

— Mamusiu... — Zwracam jej uwagę, choć wiem, że nie powinienem. Bo przecież nie można przeszkadzać dorosłym, w czasie jazdy samochodem. — Dlaczego ci starsi panowie trzymają się za rączki i są tacy sami?
— To najprawdopodobniej bliźniacy, kochanie. — Uśmiecha się promiennie, co zauważam w małym lusterku nad jej głową. Marszczę brwi, nie rozumiejąc, co oznacza jej stwierdzenie. Bliźniacy? Ależ to śmiesznie brzmi. — To wtedy, gdy dwójka dzieci rodzi się w tym samym czasie u tej samej mamusi.
— Dlaczego ja nie mam bliźniaka? — Pytam cicho, wysyłając jej smutny uśmiech. Zauważam, jak jej powoli znika, gasząc także te piękne, radosne iskierki w lazurowych oczach. Powiedziałem coś źle? Krzywię się, opuszczając główkę. Auto nagle się zatrzymuje, a mamusia odpina swój pas, wysiadając z autka, robię to samo, chwytając lewą rączką malutki tornister, który momentalnie ląduje na moich pleckach. Mamusia bierze moją rączkę, odprowadzając mnie pod główne drzwi prywatnej szkółki.
— Billy, kochanie. Czekaj tu na mamusie jak skończysz. — Kuca przy mnie, dotykając dłonią czerwonego policzka, uśmiecha się delikatnie, całując moje czółko. Szepcze, że mnie kocha. Odpowiadam, że ja ją też i wbiegam do środka. Zatrzymuję się na chwilę, by odwrócić się jeszcze raz do tyłu, machając małą rączką na pożegnanie. Widzę znów radosny wzrok mojej mamusi.

*

Miałem idealne życie, naprawdę. Było super.
Miałem idealną mamę, która na każdym kroku starała się zapewnić mi dom i dopilnować, by brak ojca nie zmienił mnie i mojego życia. Cieszyłem się, że ją mam. Wybrała mi także najlepszą szkołę w Leipzig. Czułem się w niej bardzo dobrze, choć...
Byłem w niej tylko raz. Tylko jeden dzień.
Oj mamusiu, gdybyś się nie spóźniła...

*

Siedzę na marmurowych schodkach szkoły. Na kolanach trzymam mój plecak, przytulając go do piersi. Widzę, jak niektórzy z moich rówieśników wracają sami do domku. Moja mamusia by mi na to nie pozwoliła. Wie, że jestem jeszcze zbyt niedojrzały na takie coś. Chociaż, być może tylko jej się tak wydaję. Ja, nigdy tak nie uważałem. Miałem uczucie, jakbym był dorosłym uwiezionym w ciele dziecka, to dziwne, nieprawdaż?
Podnoszę wzrok, czując czyjś cień przed moim ciałkiem. Patrzy na mnie jakiś chłopak, który wyglądem przypomina szesnastolatka, być może siedemnastolatka. Uśmiecha się do mnie miło, na co ja odpowiadam tym samym.

— Cześć, młody. — Siada obok mnie, ilustrując mnie z dokładnością. Zauważam w jego wardze lśniący przedmiot. Kolczyk. Zawsze mi się taki podobał. Pytam go, czy mógłbym dotknąć metalową ozdobę, zgadza się. Spoglądam w jego ciemne oczy, które przypominały mi moje własne. Dziwne uczucie rozlewa się po moim ciele, a ja mimowolnie rozpoczynam rozmowę z chłopakiem. Lubię go, choć dopiero go poznałem. Czuję, że go lubię.

*

Dokładnie ilustrowałem każdy jego ruch. Najwięcej uwagi jednak skupiłem na jego oczach.
W końcu ciało zakryte zostało ubraniami, które były o parę rozmiarów za duże.
Jasne dredy wystawały zza jego czapki z prostym daszkiem, zauważyłem nawet, jak bardzo lubi bawić się w czasie rozmowy tym kolczykiem w wardze. Zaufałem mu, wiem... To głupie.
Lecz, tak było. Zaufałem komuś, kogo nie znałem, byłem dzieckiem, miałem prawo do pomyłek.
Chociaż, teraz nie żałuję już tego.
Choć wtedy żałowałem.

*

Trzymam jego dużą dłoń, powiedział, że zaprowadzi mnie gdzieś, gdzie nie będzie tak mokro.
Bo mamusia nie przyjechała, a zaczął padać gęsty deszcz. Nie jest wiele wyższy ode mnie, choć muszę przyznać, że trochę tej różnicy jest. Uśmiecha się do mnie, gdy zatrzymuję się, by zawiązać mój but. Nie traktował mnie jak mama. Mamusia myśli, że ja dalej jestem dzieckiem, a on... on rozmawia ze mną jak z nastolatkiem. Czuję się dzięki temu dorosły. Idziemy przez park, znów widzę dwójkę tych staruszków, którzy rano trzymali się za pomarszczone dłonie. Teraz też to robią, obserwując kropelki deszczu, które powoli rozbijały się na betonie. Uśmiecham się do nich, choć oni tego nie widzą. Próbuję przyśpieszyć kroku, by móc nadążyć za blondynem.

*

Zaprowadzony zostałem do małego domku w lesie.
Urządzonego w środku na dość dobrym poziomie.
Siedemnastolatek kazał mi usiąść.
Usiąść i czekać, bo on zaraz wróci.
I wrócił. Wracał tak każdego ranka o siódmej.
Zaś odchodził, gdy tylko wybijała dwudziesta druga.
Tak mijały dni, tygodnie, miesiące, lata...
Mamo, wiem, że nigdy mnie już więcej nie zobaczyłaś.
Ale wiesz co? Uwolniłem się z tego.
Przeszedłem każdy etap.
Etap porwania, krzyku, bicia.
Etap agresji, depresji, bólu.
Etap oswajania, zrozumienia, przebaczenia.
Etap zakochania.
Zakochałem się w swoim oprawcy.

*

2016 / 09 / 02

— Kochanie, o czym myślisz? — Pytasz, a ja odwracam się do ciebie, spoglądając w twoje roztańczone miłością oczy. Widziałem to już wtedy, tego feralnego dnia, który miał być początkiem czegoś złego.
Dlaczego tylko, nie żałuję, że mnie porwałeś? Uśmiecham się do ciebie delikatnie, zarzucając ramiona na twoje rozbudowane barki. Powoli muskam twe malinowe usta, choć wiem, jak bardzo pragniesz pogłębić ten pocałunek, nie pozwalam Ci na to. Odrywam się od twojej twarzy, a ty delikatnie głaszczesz moją.
— Czasami nie mogę pojąć tego, jak rozpoczęła się nasza miłość.
— Ta psychiczna miłość? — Pytasz cicho, nie zakłócając tej chwili. Wzdycham głośno, delikatnie się odsuwając. Kocham fakt, że ktoś tak psychicznie pragnął mnie mieć. Kocham fakt, że zostałem jego własnością. Kocham fakt, że ta miłość zaczęła i trwa tak, jak żadna inna. Kocham to, co powinienem nienawidzić. —Wiem, że nie lubisz tego określenia, Billy. Ale dobrze wiesz, że...
— Nie powinieneś tego żałować. — Przerywam ci, spoglądając w twoje zakochane tęczówki. — Nie powinieneś, rozumiesz? Wybaczyłem ci to już lata temu.
— Choć wybaczyć nie powinieneś.
— To dlaczego nie puściłeś mnie wolno, gdy tylko zorientowałeś się, że to jest złe? — Mruczę, oddalając się parę kroków od ciebie. Siadam na marmurowych schodkach szkoły, obserwując samochód mojej rodzicielki. Wiem, że przeniosła swoje biuro do opuszczonego bolku z naprzeciwka. Chciała mieć widok na szkołę. Gdybym kiedykolwiek znów się tu znalazł. Faktem tylko jest to, że Simone już mnie nie rozpozna. Brunet podchodzi do mnie, siadając tak, jak szesnaście lat temu.
— Bo już wtedy należałeś tylko do mnie — szepczesz, kładąc dużą dłoń na moją. — W końcu kocham cię od zawsze, Billy.
— Ja ciebie także, Tommy. Jestem twój.

*

Mamo, musisz wiedzieć jedno.
On nigdy mnie nie porwał, tego nie można tak nazwać.
Dałem się dobrowolnie. Uczucia wzięły nade mną górę.
Już wtedy wiedziałem, że kocham. Choć byłem dzieckiem.
Nie zostałem nigdy zgwałcony, nigdy.
Gdy już przeżyłem pierwszy raz, był on dobrowolny.
Nie skrzywdził mnie. Nie potrafił.
Mamusiu, gdy czytasz ten list z moją historią,
ja znajduję się już w samolocie.
Lecimy do Francji, chcemy wziąć ślub.
Wiem, że przecież od zawsze pragnęłaś dla mnie szczerej miłości...
a najlepszą z miłości, jest ta psychiczna.
Nie szukaj mnie, proszę.
Kocham Cię,
Billy.

*

I jak podoba się jednoczęściówka?
Co prawda, nie powitałam was rozdziałem Nauczyciel'a...
ale on się pisze, bez obaw! :)

wtorek, 30 sierpnia 2016

Nauczyciel 4/?

***

Jeszcze nigdy, przenigdy w moim życiu nie widziałem, jak jakikolwiek nauczyciel kłóci się ze swoim szefem.. O mnie! Ba!
Większość w tej szkole mnie przecież nienawidzi! Zaś, gdy Kaulitz zobaczył, soczyste limo pod moim okiem, które nagle, z dnia na dzień, pojawiło się w tym niepożądanym miejscu, widziałem w jego oczach.. Furię. I to taką.. Jak nigdy wcześniej. Może to jest ten cały patriotyzm i pomaganie 'swoim'? W końcu też jest Niemcem, prawda?


No, ale wróciwszy do Kaulitza...


- To jakieś żarty, tak? - Prychnął, zirytowany. - Nic pan nie zrobi z faktem, że prześladują w pańskiej szkole za narodowość?
- A co mam zrobić? - Mruknął staruszek, opierając cały ciężar ciała na kręcącym się fotelu. Skrzyżowałem ręce na piersi, dumnie unosząc głowę. Nie będę się wtrącać, ale także, nie mam ochoty słuchać tych głupich odpowiedzi tego szarego idioty, dyrka. Przecież każdy wie, że on mnie szczególnie nienawidzi. Jakby mógł, wypchałby mnie, zawieszając na ścianie z gumowym jabłkiem w zębach! Oj, Tommy. Musisz się jeszcze tak wiele nauczyć w tej szkole...
Kaulitz zmrużył oczy, patrząc gniewnie na dyrektora. - Przecież to tylko żarty.
- Tylko żarty?! - Ryknął, aż podskoczyłem na tym małym, nie wygodnym, plastikowym krzesełku. Jezu, jaki on ma głos! Może zaproponuje mu operę, zamiast pracy nauczyciela w szkole dla idiotów? - Nie widzi pan, że mój uczeń ma opuchliznę na oku w wielkości Ameryki? - Serio jest tak źle? Och, no nie... przecież korektor mi się ostatnio skończył.
- Nie przesadzasz panie Kaulitz?
- Przesadzam? - Powtórzył, po raz kolejny zmieniając słowo w ryk. I to dość silny! Taki z samego końca strun głosowych! Jeszcze trochę i ten stary idiota już w ogóle ogłuchnie... w sumie i to dobrze! Rób tak dalej, Tom! Przynajmniej może wtedy zniknie na wcześniejszą emeryturkę... - Czy pan sobie teraz ze mnie żartuje?!

***

- Dziękuję — wymamrotałem, opuściwszy moją czarną czuprynę w dół.
Dzisiaj był poniedziałek, także.. Po raz kolejny wylądowałem na czas ostatnich czterdziestu pięciu minut w sali z moim ukochanym nauczycielem. Brodaty pozwolił sobie oderwać na chwilę wzrok od sterty papierów, wysyłając w moim kierunku miły uśmiech. Właściwie, chyba właśnie poczułem te słynne motylki w brzuchu! Odpowiedziałem mu tym samym, bawiąc się pierścionkiem.
- Nie masz za co — westchnął przeciągle, odsuwając się od drewnianego biurka. - Choć uważam, iż Pan Dyrektor nie postępuje tu do końca uczciwie.
- Nie lubi takich jak my - wzruszyłem ramionami, siadając w pierwszej ławce.
- Jak my? - uniósł brew, przekrzywiając w trochę.. Słodki sposób głowę w jedną ze stron. Mogłem nawet dostrzec mały błysk w jego tęczówkach. Ciemnych — jak gorzka czekolada, lana strumieniami po krainie marzeń. Dlaczego miałem uczucie, że źle zinterpretował to, co miałam na myśli?
- Niemców — dopowiedziałem - Moim zdaniem zaś, ta nienawiść, jest już.. Przereklamowana. Historia, historią, ale teraźniejsze pokolenie nie mogło nic na to poradzić..
- Jak najbardziej — puścił mi oczko, spoglądając z powrotem na sterty kartek porozrzucanych na jasnym drewnie. - Jak ja nienawidzę pracy.
- Pomóc Panu?
- Panu? Żarty robisz? Bill, jesteśmy praktycznie w tym samym wieku! Ile nas dzieli? Trzy lata? Cztery?
- Pomóc ci, Tom? - poprawiłem się, po raz kolejny, uśmiechając promiennie. To nienormalne, jaką dobrą aurę daje komuś ten oto facet. Czuję się jak Spongebob, gdy łowił meduzy!

***

- Jak to nigdy nie jadłeś sushi?
- Nigdy — mruknął, chichocząc pod nosem. Przekrzywiłem głowę, po chwili nią chwiejąc z rezygnacją.
- To nie możliwe, żeby tak całkowicie nigdy...
- Naprawdę!
- To musisz kiedyś spróbować mojego sushi! - Palnąłem, a gdy tylko zorientowałem się, co właściwie właśnie zaproponowałem... I komu, po mojej twarzy oblany został szkarłatny rumieniec. Cholerka, przegiąłem pałę? Profesorek tylko spojrzał na mnie ze zdziwieniem, po chwili znów wracając do tego zniewalającego uśmiechu. Boże, ja kocham ten uśmiech! Naprawdę! Otrząsnąłem się z amoku obserwacji jego ust, wracając wzrokiem do jego oczu. - Znaczy się... ja... - jąkałem się niemiłosiernie, Bill! Ty kretynie!
- No, to kiedy mogę go spróbować? - zamarłem. Naprawdę, zamarłem. Spojrzałem na niego z wytrzeszczem, otwierając usta w kształcie litery O. - Bo ci mucha wpadnie — Zaśmiał się, chwytając lekko dwoma palcami mój podbródek, zamykając rozwarte usta. Niezręcznie, no.

***

- Kochanie, co ty tu czarujesz? - Podskoczyłem, niemal rzucając w powietrze ryż i całą resztę składników, znajdujących się na bambusowej macie. Spojrzałem przestraszonym wzrokiem na moją ukochaną mamusię, która raczyła właśnie w tej chwili wyskoczyć zza rogu. Zilustrowałem ją dokładnie, oceniając ubiór jako zbyt wieczorowy. Uśmiechnąłem się słodko, napotykając jej zaciekawione spojrzenie.
- A wiesz, miałem ochotę na coś bardziej azjatyckiego — Wyszczerzyłem szerzej swe białe ząbki, starając się nie doprowadzić tej rozmowy na niezręczny temat... na przykład, dlaczego robię aż tyle tego, skoro będę jadł sam, albo czy kogoś, aby nie zaprosiłem. Bo co by sobie moja biedna rodzicielka pomyślała, gdyby do jej biednych uszu dotarła wiadomość, że jej syn umówił się na wieczór z własnym nauczycielem?! Chociaż... Tom przecież nie jest jakoś wiele starszy ode mnie. - Czy ty gdzieś znikasz?
- Owszem — Spojrzała na swoją sukienkę, strzepując z czerwonego materiału jakieś niewidoczne gołym okiem (a przynajmniej moim) paprochy. - Mam dziś spotkanie firmowe, może mnie dość długo nie być — Nie powiem, że się nie ucieszyłem. W sumie to skakałem w swej duszy z ogromnej radości! - Tak czy siak, jutro szkoła, Billy. Proszę się wyspać i nie siedzieć jakoś niezwykle długo obudzonym.
- Jasne — Mruknąłem milutko, choć świetnie wiedziałem, iż nie mam zamiaru tak długo iść spać, jak tylko Tommy będzie znajdował się w naszym domu. No bo w końcu, to nie miło tak samemu gości wypraszać, prawda? A już zwłaszcza kogoś takiego!
Mamusia jedynie się uśmiechnęła, troskliwie ucałowawszy mój policzek.

***

Obracałem się wokół własnej osi, ilustrując z każdej strony za pomocą mojego ukochanego, ogromnego lustra. Wyglądałem idealnie. Nawet w ubraniach, które już leżały dobry miesiąc w szafie. Obcisłe, czarne dżinsy z dziurami na kolanach i trochę poniżej miednicy zajebiście opinały się na moich szczupłych nogach. Biała koszula została włożona w jednej jej przedniej części do spodni, a na siebie zarzuciłem jeszcze czarny sweter, z dość prześwitującego materiału, który sięgał mi do połowy łydek. Oczywiście, on zostanie lada chwila zrzucony z mojego ciała, by brodaty mógł bezkarnie spoglądać na mój podkreślony, krągły tyłek. Na rękach zrezygnowałem dziś z błyskotek, które irytowałyby mnie później swoim irytującym odgłosem obijanego o siebie metalu. Czarne włosy wyprostowałem, a twarz ozdobiłem mocnym, ciemnym makijażem, z moim ukochanym kocim okiem... i nawet udało mi się zakryć moje cholerne, fioletowe limo!
Uśmiechnąłem się cwaniacko, do tego pięknego mężczyzny w szklanym odbiciu. Szykuje się cudny wieczór z moim nauczycielem! Chociaż, nie... Cudny wieczór, z Tomem brzmi lepiej.
Chwyciłem fiolkę moich ulubionych perfum, psikając się nimi niemal w całości.
Przesadzam? Być może. Ale chce okazać swoją najlepszą stronę.
Dla Toma warto.
Po raz kolejny spoglądnąłem na siebie w lustrze, gdy do moich uszu dotarł melodyjny dźwięk naszego dzwonka. Przybierając jeszcze odpowiednią mimikę, ruszyłem do dużych, drewnianych drzwi, za którymi ukrywał się mój najlepszy prezent dzisiejszego wieczoru.

- Dobry wieczór, Tom — mruknąłem, otwierając podwoje niemal w całości.
Cóż, humor mi padł natychmiastowo.
Cholera.

***


Witam was, moje kochane.

Wakacje się z nami żegnają.. ale rozdział wita.
Wiem, jakoś tak długo czeka się na te rozdziały, wybaczcie!
Ale jest dłuższy, niż poprzedni. Zdecydowanie. :D
Sprawy rodzinne i skomplikowane, tegoroczne wakacje dają się we znaki.
Ale dziękuję, za fakt, że znalazłam się na podium w "Ostatnich Statystykach" w Spisie! :)
'Nauczyciel' najwyraźniej jednak nie jest taki zły.
Pozdrawiam i dziękuję, za przeczytanie! :D

niedziela, 24 lipca 2016

Nauczyciel 3/?

***

- Kaulitz! - Zdążyłem wam już przedstawić największego dupka na świecie? Nie? No to teraz mamy okazję! Bo właśnie w moim kierunku zmierzał Oskar (Imię jak dla psa, no nie?), razem z jego wielką sterydową klatą i tymi firmowymi ciuszkami, które mama zdołała mu upolować na nowym towarze w sklepie z odzieżą używaną. Jego męska twarz z ostrymi rysami, lekki zarost i brązowe włosy, ułożone w górę, razem z bystrymi zielonymi oczami..
No dobra, może i jest przystojny. Nie powiem, że nie. Ale jest DUPKIEM! Pieprzonym Nacjonalistą! Zabiłby mnie za to, że nie urodziłem się tutaj, rozumiecie? Jakbym co najmniej miał swastykę wytatuowaną na czole!
- Witaj - Uśmiechnąłem się wrednie, spoglądając na niego spod przymrużonych powiek. - Cóż cię do mnie sprowadza?
- To, co zawsze - Mruknął pewien siebie i oto właśnie, w pewnej chwili za nim pojawiła się jego "paczka". Wysoki Jakub, o lekko latynowskiej urodzie i pewny siebie, czarnowłosy Eryk i jego ubiór stuprocentowego, polskiego dresa. - Zaśmiecasz nam nasz naród, twoją obecnością.
- Jeden kolejny Niemiec was tu nie zabije.
- Znasz historie tego pięknego kraju? - Warknął, przybliżając się do mnie niebezpiecznie szybko. Nie odsunąłem się. Nie będę pokazywać mu żadnych uczuć. Nauczyłem się  już. Z resztą, robi to się nudne. Każdy tydzień taki sam, o Boooziu! - Takie niemieckie ścierwo nam potrzebne tu nie jest. Razem z twoim pedalskim charakterem.
- Myślałem, że Polsko-Niemieckie stosunki już dawno się poprawiły.
- Ale nie dla nas.
- Może pora pogodzić się z tym, co było? Nic nie mogłem na to poradzić, wybacz mi, o Panie! - Westchnąłem, kręcąc z niedowierzaniem głową, choć widząc, jak ci mięśniaki się niebezpiecznie zbliżają, wziąłem nogi za pas! Pobiegłem do pierwszej, lepszej klasy, ukrywając się i opierając na zamkniętych drzwiach i uspokoiwszy swój oddech, dopiero pozwoliłem sobie na otworzenie oczu.
Tom.
Kurczaczek.
Czemu ty mnie tak karzesz?

***

- Coś się stało? - Wypowiedział zdziwionym głosem, marszcząc te swoje idealne brwi. Ja zaś, miałem ogromną ochotę uciec z tego cholernego pomieszczenia, w którym nagle zrobiło mi się zbyt gorąco. Chociaż, słysząc wydawane przez te trzy małpy odgłosy zza umalowanych  białą farbą drzwi, od razu zrezygnowałem z tego pomysłu. Choć naprawdę, chcę stąd zniknąć! Z opuszczoną głową, ruszyłem w kierunku jego biurka. Zaraz spalę się ze wstydu, obiecuję! Boże, weź mnie teraz i w tej chwili do siebie! Albo.. Michael Jackson? Może ty mnie na chwilę przygarniesz, gdziekolwiek jesteś? Mam chociaż jakiś wybór, prócz skoku przez okno lub konfrontacji z trzema idiotami? Ta, sprawiedliwość przede wszystkim! Niech cie szlag - moje życie.
- Nie, nic się nie stało.
- Bill, nie uwierzę, że przybiegłeś do mnie na złamanie karku, by porozmawiać o Niemieckim.. czasami sam mam uczucie, jakbyś potrafił go lepiej, niż ja - odparł rozbawiony, wysyłając w moją stronę szeroki uśmiech. Jeju, moje nogi. Jak z waty. Wciągnąłem ze świstem powietrze, starając się opanować targane mną uczucia. - Wiesz, że możesz być ze mną szczery, Billy  - skąd nagle to Y na końcu mojego imienia?! Spojrzałem w jego stronę niezrozumiałym spojrzeniem i twarzą, przedstawiającą wielki pytajnik. Ten zaś spalił buraka, gdy uświadomił sobie, co właśnie powiedział. Odchrząknął nieco, spoglądając spod kaskady ciemnych rzęs na moją bladą twarz. - Prześladują cie w szkole? 
- Skąd ten wniosek? 
- Trzęsiesz się, chłopcze, jak galaretka - chwyciłem za mój nadgarstek,  powoli przesuwając drugą ręką w górę i dół - z mojego chwilowego zdenerwowania oczywiście. - Więc, zgadłem? 
- Powiedzmy..

***
Jest tu ktoś jeszcze? :c
Wiem, że krótkie.
Wiem, że długo mnie nie było.
A mimo tego, krótkie.
Obiecuje poprawę.

sobota, 4 czerwca 2016

Być może.

Muzyka  - Polecam tę piosenkę, choć jedynie mogłam ją znaleźć w wersji na przyśpieszeniu. Oryginał jest tysiąc razy piękniejszy.
~
Być może jest właśnie lepiej tak jak jest,
Możliwe, choć możliwe  też, że nie.
I  być może istnieje ktoś lepszy niż ja,
Choć być może nikt nie pasuje do ciebie lepiej, niż ja.
I być może nie powinieneś krzyczeć, gdy coś ci przeszkadza,
Może wtedy bym cię lepiej posłuchał.
Być może zrozumiałbym co cię stresuje,
Być może wtedy byś nie zniknął. 

Wielkie okno, bujany fotel i on - zatopiony w swojej samotności, z wielkim kubkiem owocowej herbaty w wytatuowanej dłoni. 
Przysłuchiwał się i przyglądał spadającym z zachmurzonego nieba kroplom, które swój żywot kończyły na twardym gruncie, bądź miękkiej trawie. Powoli łączyły się w jedność, tworząc różnej wielkości kałuże. Czasami czuł się jak taka kropla wody. 
Ona została stworzona, zamieszkiwała którąś z chmur, być może było jej tam dobrze, lecz po pewnym czasie musiała zostać zrzucona. Powoli spadała w dół, by w końcu roztrzaskać się na powierzchni z jakąś inną kroplą. Możliwe, że nawet z taką, która już wcześniej zamieszkiwała razem z nią chmurkę?  Może były rodziną? 
Łączą się, a gdy w końcu przychodzi słońce, parują i znikają.
Tak, tę historię można także nam przypisać. Choć w pewnym stopniu.
Więc, kiedy ja zniknę? 
W końcu ty już to zrobiłeś, Tommy.

~

Jednak może robię sobie tylko nadzieję, 
Być może to już koniec, być może jeszcze nic straconego. 
I być może, nie wszystko jest pełne cierni, 
Choć możliwe, że wszystko zaczyna się od nowa.
I być może, będę kiedyś stary. 
I pomyślę "Idioto, pozwól mu po prostu odejść",
Może tak być, że kiedyś w końcu to zrozumiem, 
Choć być może, jest wtedy na to już za późno.



Leżał na swoim szerokim łóżku, w ciszy obserwując krople odbijające się od przeźroczystego dachu. 
Uśmiechał się w duszy wiedząc, że jego bliźniak najprawdopodobniej teraz spogląda na to samo niebo. Przecież dobrze wiedział,  jak bardzo on lubił ten widok i taką pogodę.
Westchnął, gdy zrozumiał jak bardzo chciałby być teraz obok niego, objąć go i schować swoich ciepłych ramionach. Razem patrzeć na deszcz. Nie osobno. 
 Nie potrafił wyjechać gdzieś daleko, choć bardzo tego chciał. Nie mógł odciąć się do tego stopnia, by teraz znajdować się gdzieś na drugim końcu ziemi. Nie mógł. 
Dlatego jedynie wynajął małą kawalerkę na uboczu Berlina, a nawet udało mu się znaleźć pracę, którą z łatwością mógł wykonywać w domu. Lodówkę zaś zapełniał internetowo.
Dlatego więcej nie udało mu się spotkać brata w tym mieście.
Choć minęło już tyle czasu, ja dalej to czuję.
Czuję i wiem, że nie powinienem tego robić.
Ale co ja poradzę?
Mam tylko nadzieję, że ty jeszcze tu jesteś, Billy. 

~

Być może, być może, być może - że nikt nie potrafi tak jak my,
Siebie być może, być może, być może - tak łatwo tego stracić.
I być może, być może, być może - musi to się najpierw stać,
I być może, być może, być może - będzie to wtedy do zrozumienia.



Szósta rano była od zawsze najlepszą porą na zakupy. Przynajmniej tak wydawało się blondynowi. 
Ubrany w swoje luźne ubrania, bez grama makijażu wyruszył do pobliskiego supermarketu, zakupić jakieś świeże pieczywo, by móc miło rozpocząć ten piękny, pierwszy dzień wakacji. 
Choć jego ciągnęły się już odkąd zespół został rozwiązany, przez nagłą ucieczkę gitarzysty, a zarazem drugiej, najważniejszej osoby w nim.
Wzdychając ciężko, skierował się do głównych drzwi apartamentu, choć ciche piszczenie nie pozwoliło mu wyjść samemu. Mały, angielski buldog podskakiwał wokół jego nóg, nie pozwalając zrobić chociażby kroku w przód. 

- Mam cię wziąć ze sobą, Pumba? - Uśmiechnął się blado, schylając do jego małego pupilka. Z delikatnością pogłaskał jego malutką główkę, pozwalając polizać się w dłoń. Chwycił za czarną smycz, zapinając ją przy obroży małego pieska i ubrawszy buty, wyruszył przewietrzyć się i choć na chwilę odpocząć od swoich czterech ścian. 
Berlin dopiero co budził się do życia, a pozwoliwszy sobie zignorować zakaz wprowadzania psów, zabrawszy małego buldoga na ręce, ruszył pewnym krokiem do sklepu.


~

Być może, jest właśnie gorzej tak jak jest, 
Możliwe, choć możliwe też, że nie.
Być może chciałeś czegoś lepszego niż mnie,
Choć być może jestem tym najlepszym, co mógłbyś dostać.
I być może nigdy się tego nie dowiemy,
Być może powiesz "Nie", być może masz na myśli "Tak". 
Być może pożałujesz tego za rok,
Być może mnie już wtedy nie będzie.


Przeklął pod nosem, kierując się szybkim krokiem do centrum Berlina.
Musiał załatwić jedną z ważniejszych spraw, gdy nagle internet, jak i prąd wygasł w jego całym bloku.
Śpiesząc się, unikał jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego z kimkolwiek kto właśnie również szedł jego stroną. Zdarzyło się parę razy, iż przypadkowo potrącił kogoś ramieniem, choć prócz cichego "Przepraszam" nie pozwolił sobie na więcej słów i jakąkolwiek inną uwagę.
Choć nagle zatrzymał się w połowie swej drogi, rozpoznając nazwę ulicy, na której chwilowo się znajdował. Trzy lata.
Tyle czasu nie pozwolił sobie na łzy.
A teraz? Teraz stał jak dziecko, spoglądając tęsknym i smutnym wzrokiem na jednego w pierwszych apartamentowców. Na jego dom.
Bo dom jest tam, gdzie nasze serce, nieprawdaż? 
Rozbudził się ze swojego transu dopiero wtedy, gdy duże krople zapragnęły po raz kolejny w tym tygodniu znaleźć się na ziemi. Momentalnie odnalazł schronienie przed nimi, w najbliższym sklepie.
Choć ujrzawszy jego, po środku tego miejsca, z jego ukochanym psiakiem w dłoniach, wykłócającego się z ochroną sklepu, poczuł jak jego usta tworzą coś na kształt uśmiechu, a serce bije szybko i głośno, cicho szlochając.
Jego ciało przeszedł dreszcz, a on ignorując wszystko co dotąd sobie obiecał, stał i po prostu przyglądał się temu wszystkiemu, nie pozwalając sobie ruszyć choć na milimetr. 
Zmienił się, tak bardzo się zmienił. Wizualnie, bo jak mógł zauważyć, jego charakterek awanturnika pozostał taki sam. Nadal był szczupły, choć dało się zauważyć bardzo delikatne mięśnie na ramionach. Z pewnością doszło także parę nowych tatuaży, a jego twarz ozdobiło właśnie więcej kolczyków niż wcześniej. Czarne włosy poszły w zapomnienie, zamieniwszy się w jeden z odcieni jasnego blondu. 
Dalej był dla niego najpiękniejszy na świecie.
I właśnie teraz mógł zauważyć, jak para identycznych oczu spogląda prosto na niego. 
Witaj, Billy.

~

I być może, jesteśmy zbyt młodzi, 
Być może za głośny, być może za cisi.
Możliwe, że znów pokłócimy się bez powodu,
Ale być może, dzięki temu znów wszystko się ułoży.*


Mrugał kilkakrotnie, lecz obraz jego brata dalej pozostawał taki sam.
On naprawdę tutaj był. On naprawdę właśnie się uśmiechał w jego kierunku. On żyje i jest.
Więc nie myśląc więcej, pozwolił się zaprowadzić ochroniarzom do wyjścia i uśmiechnął się pod nosem ujrzawszy, jak dredowaty kieruje się właśnie w tym samym kierunku. Odwrócił się do tyłu, stojąc nie dalej, niż parę centymetrów od jego twarzy.  Niby takiej samej, lecz tak bardzo innej. Uśmiechnął się szeroko w duchu, choć ciałem właśnie został ludzkim posągiem. Wdychał jego zapach, zatracając się także w jego cieple. I pozwoliwszy swojemu pupilkowi wylądować na ziemi, po raz kolejny wbił swój wzrok w identyczne tęczówki brata. Usłyszawszy szum deszczu, wziął głęboki wdech.

- Masz może parasol? - Zapytał cicho, choć mógł przysięgnąć, że jego głos zadrżał, tak samo jak bliźniak, stojący z chwili na chwilę bliżej jego osoby. 
- Nie - i kolejne drżenie ciała, choć tym razem jego samego. Opuścił głowę, spoglądając na chwilę na swojego pieska. Choć dwa długie i szczupłe palce, które wsunęły się pod  jego podbródek, unosząc jego głowę do góry, skutecznie mu to utrudniły. - Może.. mógłbym na chwilę się u ciebie schronić? - Zapytał niepewnie, a blondyn mimowolnie uśmiechnął się blado, wpatrując w malinowe wargi, ozdobione w jednym z kącików srebrnym kolczykiem. 
- Mógłbyś - Szepnął, zbliżając się niepewnie do mężczyzny, przez co ich wargi minimalnie ocierały się o siebie. - Nawet na dłużej, niż chwilę - dodał, łącząc je ze sobą.
Moje marzenie się spełniło, Tommy.
Ty jesteś moim marzeniem, Billy.

Najpiękniejszą z miłości, jest ta prawdziwa.
Ona zapomina o wszystkim, tylko nie o sobie.
~

Tekst z piosenki "Cro - Vielleicht".
Tłumaczenie: Własne, zmienione z liczby żeńskiej, na męską. 

piątek, 3 czerwca 2016

Nauczyciel 2/?

***

Jego szeroki uśmiech, długie palce zaciskające się na moich biodrach, które ruszają się mimowolnie własnym rytmem. Mój jęk wypełnia pomieszczenie i nagle jedyne co słychać to.. głośny trzask łamanego szkła.
Moje oczy otworzyły się szeroko, a ja wyskoczyłem z łóżka orientując się, że dźwięk ten nie był wytworem mojej wyobraźni. Więc co, do cholery, się dzieje?
Zdenerwowany rozglądałem się po pomieszczeniu w poszukiwaniu winowajcy. Znalazłem.
Jęcząc pod nosem, podszedłem do otwartego okna. 
- Czy tobie już do końca odbiło?! - Krzyknąłem, wychylając głowę na zewnątrz, choć momentalnie tego pożałowałem. Zawyłem z bólu,  najprawdopodobniej miażdżąc sobie mój piękny zadek!
Z racji, iż należę do chucherek jak mało kto, wyleciałem prosto na tyłek. Całe szczęście, że to tylko półtora metra i tylko tyłek. Spojrzałem zdezorientowany na Sarę, która stojąc przede mną usiłowała zdusić ten jej głośny śmiech. Haha, jakież to zabawne! Chcesz, to zrób sobie może zdjęcie mnie? Będziesz miała na pamiątkę z tej arcyzabawnej chwili. - Obudziłaś mnie - Więc uwaga, gryzę!
- Serio? Bo ja wcale nie oczekiwałam, że rozbijając coś w twoim pokoju, zdołam cię obudzić - Uśmiechnęła się cwaniacko, na co prychnąłem pod nosem, krzyżując ręce na piesi. Świetnie. Obolały, ze stłuczoną kością ogonową, starałem się wstać. - Chodź, musimy już do szkoły - Burknęła, a ja mimowolnie parsknąłem głośnym śmiechem. Fakt, faktem. Posiadaliśmy tam szafki i właściwie nie musiałem brać żadnego plecaka z domu, więc teoretycznie mógłbym  od razu pójść.. Ale moje włosy wyglądają jak gniazdo ptaka, oczy są teraz tak małe (bez podkreślenia moimi ukochanymi kosmetykami), że zapewne pomyliliby mnie z jakimś chińczykiem, a do tego.. mam na sobie wczorajsze ubrania. Tak, lecę.
- Żartujesz sobie?
- Nie? Jesteś już i tak spóźniony, bo nie raczyłeś się obudzić na czas, chodź - Chwyciła moją dłoń,  ciągnąc w stronę liceum. A ja.. nie wiedziałem co zrobić.  Wyrwanie się jej nic nie da, bo mimo wszystko Sara dużo ćwiczyła i no cóż,  pewnie jest ode mnie silniejsza (wstyd przyznać). Zostało mi branie na litość.
- Ale ja muszę chociaż nałożyć tusz na rzęsy - Mruknąłem z miną proszącego kotka. Jestem z siebie dumny,  to zawsze mi wychodziło!  Jak nic mógłbym zagrać tego rudego kota w Shreku. Może nawet byłbym w tym lepszy?  No bo.. bo kto takiemu słodziaczkowi jak ja odmówi? No nikt.
- Pożyczę ci mój,  mam kosmetyki w szafce - A jednak ktoś potrafi się sprzeciwić.  - Ty z resztą też - I przy okazji zapomniałem jaka to moja przyjaciółka jest spostrzegawcza.. cholera.
- Ale przecież ja mam na sobie papcie!
- No i co z tego?! W szkole masz minimum trzy pary butów - westchnęła głośno.  Dobra, od zawsze dbała o moją naukę i nawet dawała mi korepetycję, gdy nie zrozumiałem tego co było na lekcji.. ale mimo wszystko,  dlaczego tak bardzo jej teraz zależało bym dotarł W TEJ CHWILI do szkoły. Może serio zaspałem całe wieki? Właściwie tak się czuję.  I najchętniej wróciłbym do domu, by dobić do tysiąclecia.

***

No i wszystko stało się jasne - gdy tylko ruszyliśmy na pierwszą lekcje - Język niemiecki.
Moja ukochana przyjaciółka najwyraźniej nie chciała siedzieć sama w ławce, gdy lekcja mijała nam w obecności tego Greckiego Boga. Z resztą. I dobrze.  Nie chciałem stracić możliwości podglądania sobie jego twarzy. Nie, żeby coś.. po prostu była bardzo przystojna.. jak cały on!
- Dobrze,  więc dziś moja kolej na poznanie was - Uśmiechnął się szeroko, zasiadając na swym tronie. Bo chyba za to nauczyciele brali swoje biurka, nie?  Miałem uczucie, jakby nagle każdy zamilkł i nie tylko dziewczęta rozpoczęły się ślinić. No ale nie mi to oceniać. W końcu ja tam jakoś nigdy moich preferencji nie ukrywałem, przez co nie raz dostałem porządnie po.. twarzy.
No i tak oto większość dziewcząt rozpoczęła zapewne myślenie o treści 'Co powiedzieć,  by wypaść najlepiej?' z resztą, to chyba dobrze?  Czasami mam uczucie, że one wszystkie myślą jedynie..  wcale.  Ale dobrze, każdemu przyda się czasami jakaś odmiana.
Nawet nie spostrzegłem,  gdy doszliśmy już do mojej osoby.  Wstałem grzecznie,  prostując plecy i uśmiechając do profesorka.
- Nazywam się Bill Trümper. Interesuję się muzyką i modą. Jestem Niemcem - Zastanowiłem się chwilę,  coś jeszcze mogę powiedzieć?  Nie.. chyba nie. Zakończyłem swój monolog, siadając z powrotem na drewniane krzesło. Choć to co chwile później usłyszałem, wręcz mnie z niego zawaliło.
- Skoro masz styczność z niemieckim od urodzenia, to zapraszam w każdy poniedziałek na siódmą lekcję do mnie - jakbym stał,  to bym usiadł, jakbym pił,  to bym się opluł, a jakbym szedł, to właśnie zrobiłbym salto do przodu.  Mam spędzać całą godzinę sam na sam z Kaulitzem? Piszę się na to!
No i tak oto siedziałem jak idiota, gapiąc się przed siebie, z WIELKIM bananem na twarzy.

***

I właśnie na ostatniej lekcji zorientowałem się.. że przecież DZIŚ jest PONIEDZIAŁEK.
A właśnie powoli zbliżał się koniec szóstej lekcji. Nie wiem, czy kiedykolwiek denerwowałem się do takiego stopnia.. i to niemieckim. Może kiedyś, dawno, dawno temu, gdy jeszcze uczęszczałem do tej całej niemieckiej szkoły?  Chociaż, nie wiem już sam!

***

- Powiedz mi później, jaki on jest - Szepnęła mi do ucha  Sara, przez co mimowolnie podskoczyłem na krześle. Boże, czy ja zawsze muszę być taki płochliwy?
 Z resztą i tak ledwo co siedziałem, moje cztery litery bolały tak bardzo, jakby mi ktoś tam.. ekhem. Nie ważne.  
Przytaknąłem jej spokojnie, uśmiechając się blado. Nie, żebym nie miał małego stresu.. bo go mam. I to nawet nie małego. Tylko takiego trochę dużego.
Więc, gdy tylko zadzwonił dzwonek, pomknąłem do łazienki jak na złamanie karku, by jakoś poprawić jeszcze wygląd mojej bladej twarzy. 
W końcu.. nigdy nie zaszkodzi się upiększyć, a nie miałem stuprocentowej wiedzy na temat jego życia. Jeszcze. Może jednak był gejem? Albo chociaż Bi? 
Zarzuciłem plecak na ramiona, spokojnie idąc na czwarte piętro. Nie długo później, już znajdowałem się przez salą numer osiem. Wyciągnąłem niespokojnie telefon, jeszcze tylko trzy minuty.
I będę z nim sam w sali.
W czasie gdy większość szkoły zakończyła już zajęcia.
Tylko dlaczego ja się teraz tym tak bardzo przejmuję?

***

Cóż, wiem, że krótko i chwilowo mało Toma tutaj.. ale to się już i tak zaraz zmieni. 
Tylko nie mam jeszcze pewności, czy bliźniacy w opowiadaniu będą dla siebie rodziną, czy nie. 
Tak czy siak, starałam się poprawić jakoś typ pisania i zachowanie Billa, mam nadzieję, że jest lepiej. ;)

czwartek, 26 maja 2016

Nauczyciel 1/?

Dzisiejszy dzień rozpoczął się pięknie.
Szósta rano.

Po pomieszczeniu rozlega się głośny dźwięk budzika, a ja zostaje wybudzony z pikantnego snu. Otwieram bardzo powoli zaspane powieki, by choć przez chwilę mieć jeszcze przed sobą postać pięknej brunetki, która tak sprawnie zajęła się moimi pragnieniami..
Dobra, oszukuje własnie siebie samego we własnych myślach! Więc..
Pięknego bruneta, okey? Przyznaję się!
Właściwie, to zabawne, w jaki sposób uświadomiłem sobie moje preferencje. Było to dziewięć lat temu.
Jako dwunastolatek, chciałem wiedzieć zawsze wszystko o wszystkim (Wiele się nie zmieniło). Więc nic dziwnego, że również naszła mnie ochota by zobaczyć te całe "cycki" o których to starsi koledzy ciągle zawzięcie dyskutowali. A więc.. pojawiłem się u Diany (Ówcześnie mojej przyjaciółki). Z racji, że brunetka była zawsze.. pulchną dziewczyną (Nie, żebym coś do takich miał, co to, to nie!), jej ciało szybko "dorosło" - co doprowadziło do tego, że miała całkiem pokaźny biust - mimo młodego wieku. A ja, jako małoletni smarkacz, prawie wymusiłem na niej, by pozwoliła mi go zobaczyć. 
Ale gdy w końcu to się stało.. poczułem niesmak. 
Te całe "cycki", wyglądały jak dwa wiszące lizaki obok siebie! Nic w nich takiego interesującego. Nie rozumiałem, co w nich było takie.. "wow". Skoro tyle chłopaków tak bardzo się tym interesowało.
Zwykłe worki, które nie wiadomo na co noszą na sobie kobiety. 
No cóż.. w taki sposób, zrezygnowałem z nich,  a może jednak nie było to takie zabawne? Mina taty dziewczynki, gdy nagle wszedł do pokoju - była zabawna.
Przekręciłem zmęczone ciało na drugi bok, dostrzegając migoczące światło budzika. Siódma. Cholera!
Wręcz wyskoczyłem z łóżka, chwytając już wczoraj przygotowane ubrania i śmignąłem kręconymi  schodami w dół, niemal tańcząc (jeżeli tak można nazwać to, gdy próbuje złapać równowagę i nie zniszczyć pięknej buźki na marmurowych płytach). 
I mimo walki  z nieznośną prostownicą, złamaną kredką do oczu, kończącym się już eyeliner'em i jednym złamanym (!) paznokciem, dałem radę dotrzeć do szkoły w jednym kawałku.

***

- Żartują oni sobie ze mnie? - Mruknąłem, nie zwracając uwagi na to, jak głośno to robię. Dwa niebieskie punkciki momentalnie zwróciły się w moją stronę, ukazując swoje niezrozumienie. Westchnąłem, bawiąc się pasmem moich czarnych, prostych, długich włosów. Czy ja zawsze wszystko muszę tłumaczyć dwa razy? Czasem chciałbym, by ktoś rozumiał moją boską osobę bez zbędnych słów.. tak po prostu! Patrzy się wtedy na mnie i od razu bez zbędnych ceregieli odpowiada "Rozumiem Cię". - Ktoś ma mnie uczyć mojego ojczystego języka? I co gorsze, ten ktoś ma być  w moim wieku?
-  I tu widzisz problem? - Zmarszczyła brew. - Chciałabym nauczyciela w moim wieku.
- Tak? W końcu, jestem w pełni Niemcem!
- I co tu ma to do rzeczy? - Sapnęła, grzebiąc w swojej torebce. No hallo! Jak to co to ma do rzeczy?! DUŻO! Przynajmniej przy Panu Niewiadomskiemu mogłem sobie pozwalać na chamskie uwagi, w sprawie jego wymowy mojego języka.. a teraz? Mam się hamować przy kimś, kto jest w moim wieku?! Cholera jasna, dlaczego ona mnie nie słucha! Słuchaj mnie, blondi, W tej chwili!
- Jak to w ogóle możliwe, że ktoś w moim wieku może nas uczyć.
- Nie wiesz czy jest w twoim wieku - Westchnęła, wyciągając jeden ze swoich własnoręcznie zdobionych zeszytów. Zawsze byłem zdziwiony, że jej się chce tak ozdabiać każdy.. i to nawet tak, by pasowały do danego przedmiotu.. Czarna magia! A to mnie od satanistów ksiądz wyzywa.. może przyprowadzę mu Sarę żeby to na niej wypróbował te swoje wygibasy co mają niby demona odpędzać? - Wiesz tylko, że ma maksimum dwadzieścia pięć lat.
- Tak czy siak nie chce by mnie uczył.
- Bill! - Warknęła, kręcąc głową. Oj, czy to ten moment kiedy przegiąłem i powinienem wysłać jej uśmiech numer pięć, który zawsze pomaga na zdenerwowane kobiety? Czy lepiej skwaszoną trójeczkę? A nie, ona doprowadzi do jeszcze większych nerwów i jeszcze oberwę po raz kolejny w moje cudne ramie! I kolejny siniak. Całe życie jej tłumaczę, że mam bardzo, ale to bardzo wrażliwą skórę, ale po co mnie słuchać. W końcu ja jestem tylko Bill! Nie, stop.. tylko Bill? Ja jestem AŻ Billem! Oj teraz to mnie zdenerwowała.. Wyprostowując mojego garba, ruszyłem dumnie i z gracją w stronę sali.

***

 Po dziesięciu minutach siedzenia i słuchania głośnych lamentów reszty uczniów z mojej klasy, miałem ochotę strzelić sobie w głowę. Ale bądźmy szczerzy.. kto chciałby stracić kogoś tak pięknego jak JA z tego świata? No właśnie.
Więc siedziałem. Z głową opartą o mój nadgarstek i czekałem, na tego nauczyciela od siedmiu boleści który spóźnił się już na prawię jedną czwartą lekcji. No naprawdę.. nienawidzę czekać.
Może powinienem pójść na jakiś kurs? Istnieje takie coś? Żeby nauczyli mnie cierpliwość.. a może i mojego egoizmu wtedy bym się pozbył? Jakiego egoizmu. Ja po prostu jestem idealny.. Kocham siebie!  Bill, o czym ty myślisz?! Chociaż..
No i wtedy usłyszałem głośny trzask i zdyszany chłopak wbiegł do sali. Wysoki, czarne dredy, broda, umięśniony i dobrze ubrany.. luzacko, ale z elegancją. Mieliśmy mieć nowego ucznia, a ja o tym nie wiem? O! Tak być nie będzie. Oficjalnie pogadam dziś z moją przyjaciółką, która nie radziła mnie nawet o tym poinformować. To już kolejny powód do mojego mega-foch'a! 
Chociaż, czekaj.. Coś mi tu nie pasuje. W jego dużych, lecz wypielęgnowanych dłoniach dostrzec mogłem aktówkę, a także dziennik.. TO JEST NASZ NOWY NAUCZYCIEL?
Boże święty, choć  w ciebie nie wierzę, to dlaczego zesłałeś nam tu takiego herkulesa! 
Przez niego myślałem o moich wadach! To niewybaczalne!

- Witajcie - Głęboki i seksowny głos rozprzestrzenił się wzdłuż i wszerz, a ja mogłem zauważyć jak policzki klasowych lalek nabierają kolorów.. z resztą! Wcale nie byłem lepszy. Moje przypominały dorodne pomidory, a ślinka, która ciekła na jego widok, zapełniłaby całą szklankę. Oj, to źle chyba.. oj to źle. Spokojnym krokiem ruszył do biurka, zasiadając na wygodnym fotelu i kładąc swoje rzeczy na drewnianym blacie brązowego mebla. - Nie nadaję się do opowiadania o swoim życiu, więc może sami zadacie mi jakieś pytania? - Zapytał, kładąc splecione dłonie na biurku i ilustrując swoimi (z resztą, czekoladowymi) tęczówkami wszystkich w pomieszczeniu. Momentalnie i jak na zawołanie, trzydzieści rąk ruszyło w górę. Przez krótką chwilę, można było ujrzeć jak na malinowe usta bruneta wkrada się skrzywienie, gdy prosi jedną z dziewczyn o pytanie.
- Jest Pan singlem? - Możliwe, że pytanie było bezczelne.. lecz jednak dziesięć innych rąk zostało opuszczonych. Uśmiechnął się szeroko, kręcąc głową.
- Tak, chwilowo jestem wolnym samcem - Mruknął bez zbędnego owijania i niemal od razu poprosił o kolejne pytanie.
I tak oto dowiedziałem się, że nasz nowy nauczyciel nazywa się Thomas Kaulitz, choć my mamy go nazywać po prostu 'Tom', jest stuprocentowym Niemcem, który zapragnął naglę nauczać w Polskiej szkole, mieszka tu od niecałego roku (choć jego polski jest idealny), ma psa, jest tolerancyjny, raz w tygodniu chodzi na siłownie, ma dwadzieścia trzy lata, a szkołę skończył z nagłym przeskokiem o trzy lata do przodu, bo tak dobrze się uczył, a nawet wiem, że dziś ma na sobie białe bokserki z Calvina Kleina!  I przy okazji (jak już każdy wie) jest piekielnie przystojny  i niemal mógłbym przysiąc, że jego źrenice choć raz na minutę znajdowały się przy mnie.
Przy nim już nie czuję się taki pewny.. 
A najgorsze tu jest to.. że z nerwów pękł mi drugi paznokieć!

***

niedziela, 1 maja 2016

Pierwszy raz 2/2 "Czas zemsty"

***

W końcu nadszedł ten dzień. 
Ten cholerny jeden dzień, na który przygotowywałem się trzysta sześćdziesiąt pięć dób, na który czekałem, odkąd mój ukochany zmarł w moich własnych - odtąd zimnych - ramionach.  
Wszystko zaczęło się spokojnie..

8:00

Powoli otwieram zmęczone powieki, przez moje ciało przechodzi mimowolny dreszcz, gdy zimne, grudniowe powietrze wchodzi nieproszone do niemal pustego pomieszczenia. Potrzebuję chwili, by przemóc się i rozprostować stwardniałe po nocy kości. Podnoszę się dość namolnie, ubierając na zimne stopy miękkie, pluszowe kapcie - mojego braciszka.
Po raz ostatni w moim życiu.

*

Nie potrzebuję dużo czasu, by już ubrany usiąść na miękkim fotelu, popijając gorącą kawę i oglądając wiadomości - których z resztą od zawsze nie potrafiłem tolerować. 
Głos dziennikarza doprowadzał mnie do furii - po raz ostatni
Chwyciłem za gazetę, która od tygodni leży nienaruszona na stoliku kawowym, z ciemnego jak gorzka czekolada drewna. Otwieram ją, by po raz ostatni nacieszyć się literkami jak i samym czytaniem. Nigdy nie byłem fanem czytania i najprawdopodobniej każdy zna moje zdanie, na temat marnowania czasu przy tym zajęciu - ale nawet ja DZISIAJ mogę tym zmarnować czas. 
Choć książka była światem Billa - nie moim. 

12:00

Gdy tylko wybiło południe, spokojnie i bez pośpiechu wziąłem się za robienie obiadu.
Lubiłem gotować - chodź od pewnego czasu nie miałem na to siły i nawet ochoty. Ze starannością pokroiłem cebulę i czosnek, by po  chwili wszystko wrzucić na nagrzaną patelnię, w której wcześniej już znajdował się obrany pomidor. 
Postanowiłem dziś podać sobie samemu moje ulubione jedzenie - krewetki.
By po raz ostatni poczuć ten ukochany smak, który jedynie kojarzy mi się z moim ukochanym braciszkiem. 
Potrafił przygotowywać je najlepiej na świecie. 


*

Spocząłem przy stole, przyglądając się ukończonej potrawie. Bez pośpiechu i zbędnych, dużych kęsów, rozpocząłem konsumowanie mojego obiadu. 
Smakowały prawie tak samo jak te, przyrządzone przez Billa. 
Jedynie brakowało mi w nich, tej odczuwalnej miłości do gotowania.. i obecności jego samego po mojej prawej stronie. Jego uśmiechu, słodkiego ciumkania gdy jadł i marudzenia, gdy po raz kolejny ten nieszczęsny sos pomidorowy upaćkał jego ukochaną, białą koszulę. 
Uśmiechnąłem się blado do siebie, odkładając sztućce na talerzu - tak ja lubił to Bill. 
Mój żołądek był pełny - po raz ostatni

18:00

Dziewięćdziesiąt minut spędzonych na oglądaniu meczu minęło niezmiernie szybko, Nim spostrzegłem, dojrzałem dłuższą strzałkę zegara na szóstce - mój ostatni dzień powoli się kończył.
Powoli i nie ubłagalnie - nareszcie
Powoli i bez pośpiechu - jak cały ten czas - ruszyłem na górę, by przebrać się w bardziej pesymistyczne kolory. Mogłem bez problemu stwierdzić, że czarny jest najlepszym wyborem. 
Ogolony, uczesany i wypindrzony stanąłem w lustrze, spoglądając głęboko w moje czekoladowe oczy. Blady uśmiech wkradł się na moją twarz, gdy przez chwilę - zamiast siebie - mogłem dostrzec Billa. Mój największy skarb. 
Opuściłem łazienkę i chwyciwszy czarną, skórzaną torbę wraz z kluczykami do auta - opuściłem pomieszczenie. Po raz ostatni.

21:00

Tułów wysokiego, szczupłego mężczyzny powoli odbijał się od blasku księżyca, tworząc słaby cień na przeciwległej ścianie. Oparty  i gotowy czekałem, aż mój wróg i powód zniszczenia mojej już i tak nędznej duszy - w końcu pojawi się w tych cholernych, czterech ścianach. 
Usłyszawszy piskliwy, kobiecy głos, który powoli się zbliżał i jedno, krótkie zdanie, które mniej więcej brzmiało "Skarbie, odświeżę się i przyjdę", później krótkie cmoknięcie i zamknięcie się drzwi.
Stukot szpilek o drewnianą posadzkę i oświecenie światła w pokoju - albo próba oświecenia.
W końcu, "pęknięta" żarówka raczej nie zabłyśnie.
Tak jak pęknięte serce nie zarośnie. 

*

Jeden, krótki, zduszony w szmatę - którą z gwałtownością zatkałem jej drogi oddechowe - pisk, a później sen. Zerwane z kobiety ubrania leżały obok jej uśpionego ciała. Z brutalnością włożyłem dość szeroki i długi nóż do waginy, by szybkimi i chaotycznymi ruchami stworzyć z jej narządów wewnętrznych papkę. 
Jeszcze raz, głębiej, aż drugi koniec wystawał nad jej pępkiem - niech poczuje się jak Billy, gdy jej facet wchodził w niego niepohamowanie i bez skrupułów, przy okazji niszcząc narządy wewnętrzne. Chciałem by  on ujrzał to, co ja tego feralnego dnia.
Chciałem by cierpiał, tak jak ja cierpiałem. By cierpiał każdy, kto kiedykolwiek się dla niego liczył. Bo Bill dla mnie był każdym, wszystkim i jedynym. 
Dwoma susami, piersi kobiety leżały obok jej ciała, obcięte jak po operacji bez zaszycia. 
Chwyciłem za zapaloną świeczkę, leżącą na komodzie i rozlałem wosk po jej chudym ciele. Czarne włosy zostały podpalone, a ja jedynie czekałem, aż ON tu wejdzie.
Po raz ostatni, schowałem się zza drzwiami. 

24:00

Wybiła północ.
Owinięty w duży ręcznik, wszedł do pomieszczenia - oświeciwszy lampkę nocną, zadrżał. 
Ujrzał ją.
Swoją kobietę.
Zmasakrowaną kobietę.
I wszystko zrozumiał..

A po chwili już sam leżał obok niej, z podziurawionym brzuchem, ranami ciętymi na nogach, bez palców u rąk  i swojej męskości.
 Tak jak ten mu obiecał. 
"Jeżeli go zranisz, zjesz swojego chuja na moich oczach, przysięgam". 

Pierwszy raz zabiłem człowieka.
Mam nadzieję.. że go widziałeś,  tak jak ja każdy twój.
Mam nadzieję.. że nie jesteś bardzo zły..
mam nadzieję.. że dziś Cię zobaczę, głuptasku. 



Zostawiwszy dwa zmasakrowane ciała, ruszyłem po kryształowych schodach w dół pomieszczenia. 
W kuchni pozwoliłem sobie włączyć gaz i po raz ostatni, napić mocnego alkoholu.
Cała butelka whisky nagle znalazła się w żołądku.
Uśmiechnąłem się głupio sam do siebie, wyciągając spod obszernej bluzy mały breloczek, w którym znajdowało się zdjęcie blondyna z szerokim uśmiechem, który w wytatuowanej dłoni trzymał kartkę, z napisem "Kocham Cię Tommy!". Najlepszy prezent, który od niego dostałem i najbardziej przemyślany i subtelny sposób wyznania swoich uczuć.
Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, kładąc na podłodze obok palnika. 
Mocno ściskając w ręce breloczek i wydając z siebie ostatnie tchnienie - zapaliłem zapalniczkę.
Ze śmiechem szaleńca, odszedłem. 


*

Nie było płaczu, krzyku, bólu. 
Była radość, najszczersza na świecie radość. 
Wielki wybuch zakończył mój żywot, a ja mogłem znów przywitać mojego ukochanego, jedynego Billa. 
Trzymał delikatnie mą dłoń, wysyłając jeden z jego łobuzerskich uśmiechów i jak piórko, scałowując krew  z moich warg. 
Moje umarłe serce - znów zaczęło bić.

- Tak bardzo mocno Cię kocham, Billy.