niedziela, 5 marca 2017

As Young As We Are

*

Love is all we got
Love is all we got and we want it all

*

Stał pod przejrzystym oknem, opierając się całym kruchym ciałem o ciężki parapet. Zimna poświata księżyca delikatnie i z czułością okalała jego idealnie piękną twarz; od zarumienionych delikatnym różem policzków, aż po niepewne spojrzenie czekoladowych oczu. Malinowe usta ściśnięte zostały w wąską linię, a kruczoczarne włosy pozostawiły wielki nieład na głowie. Był piękny, w każdym calu i w każdym ułożeniu jego idealnego ciała.
Rozmyślał nad czymś z niepewnością wymalowaną na twarzy. Blondyn, stojący po drugiej stronie ogromnego apartamentu, jedynie przyglądał się chłopakowi, ze strachem myśląc o kolejnym swoim ruchu. Nie chciał przerywać czarnemu, a zarazem pragnął już go otulić, by tym sposobem odebrać mu te nieprzyjemne myśli, które właśnie w tej chwili nawiedzały jego głowę.
Zamiast tego wszystkiego; po prostu patrzył. Patrzył uważnie, jak młody mężczyzna kreśli jakieś bezsensowne wzorki na cienkiej tafli szkła, chroniącej go od mroźnego powietrza zza okna. Mimo stresu dredziarz postanowił zrobić parę niepewnych kroków w głąb. Brązowooki nawet nie drgnął, choć mógłby przysiąc, iż poczuł już jego obecność. Blondyn zbliżył się wystarczająco, by oprzeć swoje silne ramiona po bokach chudego ciała. Oparł brodę o jego ramie, wtulając policzek w ciemne włosy.

- Znów myślisz o nas? - Wymruczał cicho; jakby niepewnie. Odpowiedzią na pytanie blondyna było jedynie ciche westchnięcie.

*

I'll try to down
all my feras in downtown
Are you down
are you with me?
I wanna fly
Play my cards
learn the rules
pay my dues
My world is spinning

*

Dredziarz ujął jego delikatną dłoń, prowadząc go w głąb ukrytego miejsca; dostępnego tylko dla nich. Z dala od blasku i fleszy, z dala od bliskich im osób; nie potrzebowali nikogo — tylko siebie.
Zwłaszcza dzisiaj; w ich dzień.
Niemal całą dobę jechał razem z Czarnym w aucie, chcąc dostać się do ich miejsca na tym świecie; domu dzieciństwa. I po dwunastu godzinach, nareszcie mogli się tam znaleźć.
Przed brami ogromnego lasu, gdzie paręnaście lat temu rozpoczęła się ich nienormalna miłość. Blondyn zatrzymał muzyka, by po przelotnym i czystym jak łza pocałunku, związać oczy wokalisty i zakryć możliwość wczesnego poznania przygotowanej przez niego niespodzianki. Zbyt bardzo się starał, by cokolwiek poszło nie po jego myśli. Chwycił po raz kolejny bladą dłoń, kierując się wraz ze swoją drugą połówką w przód.

- Proszę, zaufaj mi — Wyszeptał cicho, gdy czarnowłosy niepewnie stawiał każdy swój następny krok. Niestety, dresiarz nie mógł pozwolić sobie na żadne opóźnienie tempa. Nie dziś. - Bądź pewny swego, dobrze wiesz; nie skrzywdzę cię.
Delikatna dłoń mocniej zacisnęła się na jego, dodając otuchy. Westchnął szczęśliwy, gdy jego ukochany znów szedł tak, jak wcześniej; gdy chustą nie odebrano mu jednego z najważniejszych zmysłów.

*

I've been on earth
So many times
I've seen it all
I'm alright
You tell me things
I wanna hear
So let us die

*

Ceglany domek, ukryty w głębi ogromnego lasu stał i wyglądał tak samo, jak tego dnia, gdy razem z ich ojcem go wybudowali. Nikt, prócz ich dwóch i głowy rodziny nie wiedział, gdzie ich mała budowla się znajduję. Dredziarz jednak go odnalazł, po tych niemal dziesięciu latach i tym razem zadbał o niego z niezwykłą czułością, ozdobiwszy go w niemal każdym najmniejszym milimetrze.
Nikt inny nie wiedział tak dobrze, co najbardziej kocha ta krucha osóbka, która teraz ufnie podążała za nim prosto do celu. Dlatego też zadbał o to, by wszystko było idealne; jak jego druga połówka sama w sobie. Białe cegiełki zostały odmalowane, a brudne ściany pokryły kwiaty w różnej wielkości i z różnego gatunku, przez co w środku roznosił się piękny zapach ich pomieszanych ze sobą woni.
Postarał się jak nigdy; ale było warto. Dobrze wiedział, jak Bill wyobrażał sobie ten dzień; musiał sprostać jego oczekiwaniom — choćby nie wiem co.
Zatrzymał ich, niepewnie zbliżając się do swojego ukochanego, ten znów uśmiechnął się blado, gdy poczuł ciepłe powietrze wydychane z ust swojego kochanka. Jego zarumieniona twarz była piękna, zatrzymywała dech w piersiach. Był idealny w każdym calu, ale blondyn wiedział jedno; mimo wszystko i wszystkich, ten anioł należał do niego. Otulił go w talii, przyciągając z delikatnością do siebie i powoli wchodząc do okwieconego pomieszczenia.

*

I don’t fear
Something new
something real
pop my bubble

*

- Billy — Zaczął cicho; martwił się, jakoby słowa miały zniszczyć ten piękny klimat. - Wiesz, że kocham Cię ponad wszystko i wszystkich. Wiesz, że dla Ciebie mógłbym umrzeć, zginąć w piekle, przynieść Ci księżyc, słońce i wszystkie gwiazdy. Mógłbym ponieść każdą karę, by tobie nie spadł ani jeden włosek w tej kochanej, roztapiżonej główki — Uśmiechnął się słodko, delikatnie rozwiązując materiał na oczach swojego ukochanego. - Wiesz o tym, prawda? - Pokiwał twierdząco głową, ale blondyna to nie uraziło; dobrze wiedział, że takie chwile zawsze doprowadzają do guli w jego gardle. - Jestem przy tobie od zawsze, w każdej chwili twojego życia. Znam Cię, jak nikt nigdy nie pozna, żyjemy od ponad siedmiu lat w naszej zakazanej bajce, i wiesz co braciszku? - Pozwolił, by materiał upadł na podłogę, a on sam mógł w końcu ujrzeć te najpiękniejsze na świecie tęczówki, tak bardzo podobne do jego własnych; a zarazem tak inne i wyjątkowe jak żadne. Rozbiegany wzrok czarnowłosego rozbawił go, lecz nie mógł pozwolić sobie na utratę czujności i powagi; nie chciał, by bliźniak wziął to wszystko za żarty. Trzymając jedną ręką dłoń czarnowłosego, drugą odszukiwał w tylnej kieszonce małego pudełeczka. - Nie chce pozwolić kiedykolwiek i komukolwiek, by mógł Cię dotknąć tak jak ja. Nigdy. - Bliźniak pozwolił sobie uronić jedną łzę, którą dziedziarz otarł delikatnym pocałunkiem. Niepewnie wyciągnął swoją drugą dłoń, w której już spoczywało małe, zamszowe pudełeczko. Wokalista wgapił się w nie, nie mogąc uwierzyć, co właśnie się dzieje. Brunet z zastygniętym na ustach szczerym grymasem otworzył je, ukazując przed jego oczami dwie piękne, srebrne obrączki z wygrawerowanymi w środku napisami „Gemeinsam In die Nacht". Roztrzęsioną dłonią wyjął jedną, nakierowując ją do tej bladej, którą nieustannie ukrywał w swojej i która teraz zastygła w bezruchu, na tej samej wielkości, na której ją chwilę temu puścił.
- Bill, pozwolisz mi na to? Zostaniesz ze mną na zawsze? Będziesz mój? - Ciche pytanie rozległo się z hukiem w zamyślonej głowie czarnowłosego, niepohamowane łzy rozpoczęły lecieć strumieniami z zaróżowionych policzków, ale ten zdawał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi, będąc skupionym tym, co działo się przed jego oczami.
Blondyn chciał właśnie złączyć ich uczucie tym, o czym zawsze marzył. Zakończyć w ten sposób ich życie na psią łapę i przekreślić każdą możliwość ucieczki, stemplując to wszystko jednym, jedynym i ogromnym słowem; PRZYSIĘGA. Byli na to gotowi?
Tom zdawał się więcej aniżeli tylko pewien, a on? Zachichotał pod nosem, wyrywając bliźniaka z jakieś niejasnej melancholii. Jak to miał zrozumieć?
- Jakim prawem jeszcze pytasz Tom? - Wyszczerzył się, zarzucając na szyję blondyna.

*

I want it
You want it
We want it
As young as we are

*

- Nie mam najmniejszych wątpliwości, że zawsze będziemy o siebie walczyć Tom — Szepnął, kładąc swoją dłoń na tej, która zacisnęła się na jego brzuchu, gdy blondyn delikatnie go objął. Teraz lodowy blask księżyca odbijał się od srebrnej ozdoby na ich palcach. Najważniejszej rzeczy, którą posiadali i najpiękniejszym dowodem ich uczucia. - W końcu obaj powiedzieliśmy tak.
Dredziarz uśmiechnął się, obróciwszy swojego ukochanego o sto osiemdziesiąt stopni i bez pohamowania wbijając swoje stęsknione wargi w jego.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz